- Dzień dobry - mówię, leniwie zajmując miejsce w szczycie stołu.
- Dzień dobry - odpowiada wpatrują się we mnie. Widać, że jest wkurzony za wczoraj.
Rose kładzie przede mną miskę z płatkami i mlekiem. Jej normalne śniadanie!
Oliver za to dostaje roladki z łososia. Nie ma siły się z nim kłócić. No, może trochę go podenerwuję.
- Nigdy nie jada pan zwykłych śniadań? - pytam wpatrując się w jego talerz. Momentalnie patrzy na mnie, jakby nie dowierzał, że o to pytam.
- Zawsze zadajesz tyle pytań? - ej no, nie zadaje ich wcale często.- Aha, Katherine nie będzie mnie w środę, więc przełożymy lekcje na kiedy indziej- spoko dla mnie lepiej. Ciekawe, gdzie się wybiera?
- A gdzie będziesz? - pytam od niechcenia, przecież wiem, że on mi nie opowie na takie pytanie. Zajmuję się moim śniadaniem, kiedy je kończę ciszę przerywa on.
- Wybieram się do Seattle. - odpowiada ocierając serwetką kąciki ust. No ja nie wierzę, odpowiedział mi normalnie na pytanie. Długo mu to zajęło, no ale jednak!
- No to daleko. - odpowiadam kiedy wstaje od stołu. I teraz wpadł mi głupi pomysł, wiem jaka będzie jego odpowiedź, no ale co mi szkodzi.
- A mogę jechać z tobą? - pytam. Widać, że znów zaskoczyłam go pytaniem.
- Nie, przecież masz szkołę. - w końcu zadaje sobie tyle trudu, żeby mi odpowiedzieć. - A po za tym to spotkanie biznesowe. - opowiada dalej. Szczerze - mam gdzieś, po co tam jedzie. Chcę po prostu zobaczyć jak tam jest. W życiu moim jedynym wyjazdem to przyjechanie tutaj, rodziców to nie kręciło, i nie mieli nigdy kasy na takie coś. Pomijając już fakt, że nie byli w stanie o tym myśleć.
- Mam wolne kilka dni, jak już pewnie wiesz napisałam egzaminy jeszcze w domu. Tylko zapytałam, bo nigdy nie wyjeżdżałam z rodzicami. - odpowiadam mu i idę do swojego pokoju.
Staję przed sztalugą i zastanawiam się co namalować tym razem. Po chwili decyduję się na najprostszą możliwą opcję.
Zaczynam malować widok za oknem. Po namalowaniu konturów do pokoju wpada Wilson.
- Pakuj się, jutro rano wyjeżdżamy. - że co proszę?! Nie mogę uwierzyć, że się zgodził.
- Ale... przecież niedawno mi odmówiłeś. - odpowiadam zaszokowana. Nie rozumiem tego człowieka.
- Tak, to prawda. Ale przemyślałem to i stwierdziłem, że... - urywa, jakby zabrakło mu słów. - Po prostu wyrządzisz mniej szkód będąc ze mną. Spakuj się, jutro o dziewiątej wyjeżdżamy.
- Dobrze, będę gotowa. - opowiadam mu z uśmiechem. Sztywny się odwraca i kieruje się w stronę drzwi. Jednak go powstrzymuje.
- Oliver! - wołam go, staje i odwraca się na pięcie w moją stronę.
- Hm?
- Dziękuje - uśmiecham się do niego, rzadkość, ale jednak fakt. Oliver odwzajemnia miły uśmiech i wychodzi z pokoju. Przez następne godziny tylko malowałam, wieczorem pakuje rzeczy. Biorę prysznic i idę spać, w końcu jutro czeka mnie długa droga.
***
O ósmej trzydzieści jestem już gotowa. Ostatni podgląd w lustrze, ubrałam się wygodnie, w flanelową koszulkę w kratę, granatowe jeansy i szare converse. Proste jak drut włosy związałam w wysoki kucyk. Biorę walizkę i schodzę na dół, po kuchni krząta się Rose, a Sztywny siedzi już przy stole. Stawiam walizkę i zajmuję swoje miejsce.
- Dzień dobry. - mówię do Sztywnego upijając łyk soku pomarańczowego.
- Dzień dobry - odpowiada, o dziwo się uśmiechając. Rose podała mi śniadanie, naleśniki z syropem klonowym. Sztywny zajmuję się jak zawsze wykwintnym daniem, słychać, że ktoś wychodzi z windy. Dziwne na ogół nikt tu nie przychodzi, i nawet lepiej, nie chce poznawać "przyjaciół" Sztywnego. Jeśli ich w ogóle ma.
- Witam wszystkich! - ktoś woła wchodząc do salonu. Ten ktoś to Lukas! Jest ubrany w czarną luźną koszulę na to kurtkę skórzaną i ciemne jeansy. Co on tu robi?! Zrywam się z krzesła, skończyłam już śniadanie więc Oliver nie ma już nic do gadania.
- Hej Lukas! - Boże czemu ja się tak przy nim peszę?! Sztywny wpatruje się we marszcząc brwi, a temu co znowu?!
- Hej Katherine. - podchodzi do mnie i całuje mnie w oba policzki na przywitanie. Później uściskiem dłoni wita się ze swoim przyjacielem. Zajmuje jedno z krzeseł, tak dokładnie jakby był... u siebie w domu.
- No to co tam powiesz Kath? - mówi z wyraźnym zainteresowaniem, uśmiechając się. A ja właśnie uświadomiłam sobie, że stoję jak taka kretynka. Siadam i upijam kolejny łyk soku.
- Wszytko w porządku, jeśli można tak powiedzieć na moim miejscu. - odwzajemniam uśmiech i przez chwilę się w siebie wpatrujemy. Oliver zrywa się z miejsca, zwracając na siebie naszą uwagę.
- Powinniśmy już jechać. - warczy i podchodzi do swojej walizki stojącej przy kanapie. Robię to samo, biorę walizkę i torebkę. We trójkę idziemy do windy, na korytarzu stoi następna walizka, pewnie Lukasa. Czyli jedzie z nami, chodziarz z kimś będę mogła pogadać.
Na dole czeka na nas terenowe audi, oddaje szoferowi walizkę. Zajmuję miejsce z tyłu, na miejscu obok siada Lukas. Wilson siada z przodu, na miejscu pasażera. Pięć minut później stoimy w ogromnym korku, z torebki wyciągam telefon i słuchawki. Nie zdążam ich założyć kiedy Lukas wyrywa mi aparat z ręki.
- Co ty.. mówię zaskoczona jego zachowaniem.
- Cicho. - przerywa mi. Wpisuje coś w telefon i po chwili mi go oddaje. Wpisany jest tam jego numer telefonu "Lukas Parker". Więc znam chociaż jego nazwisko, po chwili przychodzi wiadomość sms.
Cieszę się, że jedziesz z nami.
Oo ja też się cieszę. Jak ktoś tak miły, może przyjaźnić się z kimś takim jak Sztywny. Wystukuję mu
odpowiedź.
Też się cieszę. Mimo tego, że jadę tylko dlatego, żeby nie sprawiać kłopotów.
Słychać, że wiadomość do niego dochodzi. Sprawdzam jego reakcję, uśmiecha się jakby było w tym coś
śmiesznego. Kręci głową i zabiera się za pisanie.
Na pewno to jest powodem? ;)
W takim razie cieszę się, że sprawiasz kłopoty ;)
Jakie to urocze. Lukas jest zdecydowanie milszy. Dlaczego Rose nie zatrudniła się u niego? Byłoby to zdecydowanie lepsze.
Resztę drogi Lukas rozmawiał z Oliverem, założyłam słuchawki, żeby nie słyszeć jak gadają o biznesie.
Jakieś pół godziny później zatrzymujemy się na pasie startowym, szczerze mówiąc jestem zaskoczona. Kiedy byłam na lotnisku w Nowym Orleanie, musiałam przejść odprawę.
Wysiadam z auta i wpatruje się w odrzutowiec na którym widnieje napis "Wilson Company". No
oczywiście ten cholernie bogaty dupek musi mieć własny odrzutowiec!- Nieźle, co nie? - szepcze do mnie Lukas, wyrywając mnie z rozmyśleń nad Sztywnym. Kiwam głową i podchodzę trochę bliżej maszyny. Nagle ktoś z niej wychodzi. Sądząc po stroju, jest pilotem. Towarzyszy mu blondwłosa stewardessa.
- Chodź! - woła do mnie Lukas wyciągając rękę, bez wahania łapię ją. Zaprowadza mnie na pokład, siadam na jednym z luksusowych foteli obitych jasną skórą. Oliver rozmawia z pilotem, a chwilę później zajmuje z Lukasem miejsca kilka rzędów przede mną. Zakładam słuchawki i włączam muzykę i jak nienormalna patrzę się przez okno. Kiedy nagle odrzutowiec rusza przez siebie, a po chwili unosi się w powietrze. Patrzę przed siebie, stewardessa podaje chłopakom kieliszki z białym winem. Później idzie w moją stronę, gapię się na nią kiedy gestem pokazuje, żebym wyciągnęła słuchawki. Robię to o co mnie prosi.
- Dzień dobry, życzy sobie pani coś do picia? - proponuje, ze standardowym do stewardess uśmiechem.
- Dzień dobry, tak poproszę sok - odwzajemniam uśmiech.
- Jaki?
- Jakikolwiek. - odpowiadam szybko i nie czekając na nic zakładam z powrotem słuchawki. Gapię się na chmury za oknem, podróż będzie trwać pewnie kilka godzin. A mi tak cholernie chce się spać, a w sumie to kilka godzin mam wolnych. Zamykam oczy i słuchając tylko i wyłącznie muzyki idę spać.
***
- Katherine. - ktoś woła moje imię, otwieram oczy i widzę Lukasa. Jestem przykryta granatowym kocem, uśmiecham się śpiąco do niego. Zamierzam wstać, ale momentalnie się zatrzymuję.
- Pasy - śmieje się ze mnie.
- Ile spałam? - pytam ściągając koc i odpinając pasy.
- Całą drogę. - odpowiada rozsiadając się wygodnie we fotelu obok.- Jakieś pięć godzin. - podaje mi butelkę wody, biorę ją i upijam łyk. Patrzę przez okno, świetnie naprawdę przespałam całą drogę.
- Idziemy? Olie już czeka. - pyta wstając, poprawia kurtkę. Po chwili sama się zwlekam z fotela i teraz stoimy twarzą w twarz wpatrując się w siebie. Lukas robi krok w moją stronę, nie zrywając kontaktu wzrokowego.
- Lukas! - krzyczy Oliver, aż podskakuję. Obaj patrzymy na niego, jakby nas na czymś przyłapał. Lukas momentalnie wychodzi z samolotu, patrzę się na Sztywnego. Wygląda na złego, ale nie tak jak w piątek wieczorem, po prostu inaczej.
- Już żałuje swojej decyzji - mówi lodowatym głosem. Cholera! Przecież nic nie zrobiłam, niech się ode mnie już odczepi.
- Nie błagałam na kolanach, żebyś się zgodził.- odpowiadam sucho, biorę torebkę i omijając go wychodzę. Na dworze stoją dwa auta, przy jednym stoi już Lukas z komórką w ręce. Podchodzę do niego.
- Po co dwa? - pytam. Wkłada telefon do kieszeni i drapie się po głowie.
- Ja, nie jadę z wami. - Brzmi tak, jakby robił mi krzywdę. Czekaj! To jest współczucie! Czyli pewnie wie, jak zareagował Oliver.
- Jadę do kuzyna, mieszka tu.
- Więc zostawiasz mnie na pożarcie przez Wilsona? - szturcham go ramieniem.
- Dasz radę mała, muszę lecieć. - uśmiechnął się i pocałował mnie w głowę. O mój Boże! A może pojadę z nim, ale głupio mi pytać. Jakby chciał to by sam zaproponował. Lukas wszedł do auta i odjechał. Chwilę później Sztywny stanął obok mnie.
- Jedziesz czy będziesz tu tak stać? - mówi szorstkim głosem. Mam już go dość, nie wiem o co mu chodzi. Odwracam się w jego stronę.
- O co ci chodzi człowieku? Mieszkam z tobą, bo zachciało ci się pomagać sierotom, nie prosiłam się o to. I nawet czepiasz się tego, że z kimś rozmawiam! - naskakuje na niego. Wpatruje się we mnie lodowatym spojrzeniem.
- To nie jest miejsce ani czas na kłótnie. - poprawia marynarkę i gestem zaprasza mnie do drugiego samochodu. No oczywiście, Pan Elegancki nie będzie się sprzeczał z małolatą! Robię co mi każe i wsiadam do auta. Za kierownicą siedzi już szofer, oczywiście w garniaku. Oliver siada obok mnie na tylnym siedzeniu czarnego audi. Po półgodzinnej jeździe przez korki docieramy do ogromnego wieżowca. Sztywny wysiada, a ja zaraz za nim.
- O nie ty zostajesz!- wskazuje na mnie palcem. Że co? Zostawia mnie tu samą i to jeszcze w mieście którego nie znam. Bardzo odpowiedzialnie Wilson.
- Żartujesz sobie? Chcesz mnie tu tak zostawić, na ulicy? - krzyżuję ręce na piersi. Sztywny uśmiecha się wrednie. Nienawidzę jak tak robi!
- Oj Katherine, nie zostawiam cię na ulicy. Będziesz tu. - Wskazuje na samochód. - Mam ważne spotkanie, w którym nie możesz wziąć udziału.
Świetnie! Nawet bym nie chciała, wsiadam do auta i trzaskam drzwiami. Widać jak Wilson wchodzi do budynku. Kiedy patrzę przed siebie, szofer wpatruje się we mnie w lusterku. Mija chyba pięć minut, a ja już umieram z nudów, cholera co robić?! Chyba mam pomysł.
- Cześć, co tam?! Jestem Katherine, a ty? - Opieram się o przednie siedzenie. Widać ogromne zaskoczenie w oczach kierowcy, chyba nie spodziewał się takiego czegoś. Po chwili w końcu odpowiada.
- Witam Panno Katherine. - uśmiecha się lekko. Serio?! "Panno Katherine" w którym my wieku żyjemy?
- Nie odpowiedziałeś na pytanie.
- Mianowicie? - pyta, trochę irytuje mnie ten człowiek. Ale w sumie od sobotniego poranka zeszłego
tygodnia wszytko mnie irytuje, głownie Sztywny.
- Jak się nazywasz. - odpowiadam z dobitną irytacją. Widać, że uważa mnie za głupią małolatę, ale próbuje to ukryć.
- Taylor. - odpowiada krótko. Dalej, szybko teraz trzeba wymyślić jakiś temat.
- Znasz Olivera? - tylko to mi przyszło do głowy. Nie interesuje mnie to no, ale lepsze to niż milczeć. - Pana Wilsona? Oczywiście, że tak. - pff, biedactwo musiało poznać takiego gnojka.
- Dziwny jest no nie?! - uśmiecham się do niego. Bierze głęboki oddech i wygląda jakby zastanawiał się na odpowiedzią.
- Wiesz, że milczenie jest złotem, prawda? - aha, i to ma być odpowiedz? Pewnie go lubi, czyli istnieje ktoś taki prócz Lukasa i Rose.
- A mowa srebrem. - wyciągam przed nim lewą rękę z bransoletką. - Jak widać wole srebro.
- Fascynujące Panno Katherine. - poprawia sobie krawat. Kolego jesteś mocno wkurzający. Nudzi mnie rozmowa z nim, i jeszcze jestem głodna. Nie widziałam w pobliżu żadnej nie ekskluzywnej restauracji, no, ale ja mam ochotę na pizze.
- Taylor, mam prośbę zawieziesz mnie do jakiejkolwiek pizzerii.- pytam słodko, naprawdę jestem głodna.
- Nie, mam polecenie czekać na Pana Wilsona.
Cholera, pieprzony Sztywny. Opieram się o siedzenie, wyciągam słuchawki i włączam muzykę. Mija tak następne pół godziny, nie no mam dość. Kładę rękę na ramieniu Taylora.
- No dobra ja idę kolego, jeśli nie chcesz mnie zawieść, to sama sobie poradzę.- otwieram drzwi samochodu. - Czołem! -Wychodzę z auta i idę przed siebie.
- Pani Wilson, niech pani zaczeka! - Woła za mną. Że co?! Pani Wilson?! Po moim trupie, nigdy, fuj. Staje w pół kroku i odwracam się na pięcie.
- Słuchaj, nie waż się więcej nazywać mnie, tak. Nazywam się Davis. - znów się odwracam i idę dalej. Chwilę później znów słyszę jak ktoś mnie woła.
- Katherine! - a kiedy się odwracam widzę Olivera jak biegnie w moją stronę. Szczerze śmieszy mnie ten widok. Dobiega do mnie i łapie moje ramie.
- A gdzie ty się wybierasz? - mówi szorstko. A ja myślę tylko o jednym.
- Ty biegasz! - śmieje się z niego. Patrzy na mnie wrogo. - Wybieram się na pizze, idziesz ze mną? - pytam, wow udaje miłą.
- Nie, jedziemy do hotelu. Musimy ci jeszcze załatwić ubrania na bal. - odpowiada władczym tonem. Czekaj, bal, chyba sobie żartuje.
- Jaki kurwa bal?!
- Jutro idziemy na bal do moich znajomych. I uważaj na słowa. - wskazuje na mnie palcem. I co mam teraz spędzać czas z równie sztywnymi, bogatymi ludźmi?! Nie ma takiej opcji. Już wystarcza mi on.
- Twoi znajomi Oliver, nie moi. Nie muszę tam iść.
- Owszem musisz, dostałaś zaproszenie. - wydaje się rozbawiony. - Chodź. - prowadzi mnie do samochodu. Taylor wydaje się wściekły, oj, zdarza się kolego. No świetnie bal ze Sztywnym jeszcze tego mi brakowało na tym popieprzonym wyjeździe.
_________________________________________________________________________________
Witam was po mojej długiej nieobecności. Niestety brak czasu i problemy w życiu realnym nie pozwoliły mi wstawić rozdziału wcześniej. Może sam rozdział nie jest fenomenem, ale sama się cieszę, że po bardzo długim dla mnie miesiącu w końcu go dodaje. Oczywiście za wszelkie błędy przepraszam. Nie obiecuje kiedy dodam następny, ale mam nadzieję, że to nie będzie taki długi czas jak przy tym.:)