sobota, 9 stycznia 2016

Rozdział Dziewiąty

- Lukas - powtarzam, ale nie reaguje.
Podnoszę powoli rękę i dotykam jego przedramienia. Chłopak momentalnie odskakuje, prawie spadając z siedzenia. Zrywa z siebie słuchawki i wpatruje się we mnie.
- Hej - szepczę.
- Katherine - wpatruje się we mnie przerażony. - O mój Boże, obudziłaś się.
Ostrożnie mnie tuli, odziany standardowo w t-shirt i skórzaną kurtkę.
- Zawołam lekarza - oświadcza przejęty.
- Nie, poczekaj chwilę - nie jestem w stanie wydobyć z siebie normalnego dźwięku. Tylko cichy, zachrypnięty szept.
- Kath, nie powinnaś się jeszcze obudzić - stwierdza, starając się, aby zabrzmiało to jak najbardziej łagodnie.
Czy ja powinnam się za takie coś obrazić?
- Też się cieszę, że cię widzę - uśmiecham się.
Sama nie wiem czemu jestem taka słaba, no bo w sumie spałam. Luke nie zdąża odpowiedzieć, bo do pokoju ktoś wchodzi. Ledwie odwracam głowę, żeby zobaczyć kto to. Stoi w bezruchu, wpatrując się we mnie.
- Oliver - pierwszy raz się cieszę, że go widzę. W ogóle się cieszę, że kogokolwiek widzę.
- Kath - mówi z  ulgą.
Parker zrywa się z miejsca i wkłada komórkę do kieszeni spodni.
- Pójdę po tego lekarza - oświadcza, a jego miejsce zajmuję Wilson.
- Pewnie ty też chcesz mi powiedzieć, że nie powinnam się jeszcze budzić - żartuję. - I pływać sobie w obłokach.
Chyba jednak żart mi się nie udał, bo nie zmieniłam nim jego zatroskanej miny. Nie wiem czy to kwestia jego braku poczucie humoru, czy mojego stanu.
- Dostajesz jeszcze leki.
No i co związku z tym?
- Nie rozumiem was. To chyba dobrze, że wracam do żywych - próbuję się bulwersować, jednak słabo to wychodzi osobie, która może tylko szeptać.
- To nie tak, że się nie cieszymy. Po prostu nie wiadomo czy krwiak się wchłonął i czy to bezpieczne - tłumaczy.
Chyba zapomniał mi czegoś wyjaśnić.
- Jaki do cholery krwiak?
Oliver przeczesuje ręką swoje włosy, tak, jakby się zastanawiał czy mi powiedzieć.
- Miałaś krwiaka mózgu. Wprowadzili cię w śpiączkę.
O cholera...
- Ile? - tylko to mi się udaje wykrztusić.
Wygląda jakby zastanawiał się czy mi powiedzieć. Zamyka oczy.
- Trzy miesiące - wyrzuca z siebie.
Do oczu napływają mi łzy, widząc to kładzie mi delikatnie rękę na ramieniu. Nie mogę w to uwierzyć.
- Kath - zaczyna, a ja na to tylko kręcę głową.
- Odcięli mnie od życia na trzy miesiące - bardziej szlocham niż mówię.

***

Po badaniach, które wydały się trwać wielki, lekarze stwierdzili, że krwiak się w pełni wchłonął, ale i tak muszę zostać w szpitalu. Dodatkowo moje nogi "odzwyczaiły" się od chodzenia i do jutro pozostaje mi ewentualnie wózek. Mogę sobie jeszcze wynająć kogoś, żeby mnie nosił, ale za dużo z tym zachodu. Trzy miesiące bez chodzenia robi swoje.
Jednak są jakieś plusy. Nie zobaczyłam już nikogo z mojej wielce wspaniałej szkoły. Ukończyłam ją z średnim wynikiem, no ale jednak . Jest aktualnie połowa września, więc do collage'u i tak mnie nie przyjmą. Jestem chyba zmuszona zrobić sobie rok przerwy. Kiedy lekarz i pielęgniarka wychodzą Oliver siada na krześle obok mnie.
- Zaraz dotrze tutaj Rose - informuje.
Kiwam głową, w ogóle o tym nie pomyślałam. Wychodzi na to, że jest w szóstym miesiącu ciąży.
- Pracuje jeszcze u ciebie? - pytam nadal słabym głosem.
- Tak, ale oczywiście jest na urlopie - poprawia się na krześle.
Zapada między nami niezręczna cisza, której nienawidzę,
- Gdzie Luke? - wypalam. Odwraca na chwilę głowę i mówi:
- Musiał jechać... na spotkanie.
Nie gniewam się za to, w końcu był tu przez cały czas. Może sobie wychodzić.
- Kath, to co się stało w ten wieczór... i dzień wcześniej - zaczyna.
- Nie chce do tego wracać - przerywam mu ostrzej niż zamierzałam.Wrócił mi głos.
- Czemu mi nie powiedziałaś? - pyta tak, jakby był nie wiem, załamany?
Na szczęście do sali wchodzi Rose i Jonathan. Ciocia ma na sobie kremową sukienkę w kwiatki, podkreślającą okrągły brzuch. Na to szary rozpięty płaszcz. John za to, jak zawsze sweter i zwykłą kurtka, ma w ręku dwie torby. Ollie zrywa się z krzesła.
- Katherine - Rose praktycznie podbiega żeby mnie przytulić.
- Hej ciociu - przytulam ją. - Jak tam?
Stawia wzięte od partnera torby na stoliku.
- To raczej nie ty powinnaś zadać to pytanie - obraca to w żart.
- A u mnie spoko, spałam sobie... dość długo - śmieję się, podciągając się na łóżku.
Zauważam, że Oliver podaje rękę Jonathanowi i bez słowa wychodzi. A ja zostaje z moją jedyną rodziną.

***

Jest około godziny czwartej, Rose i John właśnie szykują się do wyjścia. Wtedy do sali wchodzi Oliver z jakąś kobietą.
- Dzień dobry, jestem doktor Courtney Anderson. Jestem rehabilitantką - podaje mi rękę, a następnie reszcie. Oczywiście prócz Olivera.
- To znaczy, że.. - zaczynam, licząc na to, że dokończy za mnie.
- Wstajemy na nogi - dopowiada.
Alleluja!
Szybko podrywam się z łóżka i w jakże seksownej koszulce szpitalnej próbuję wstać.
- Katherine, ale spokojnie - lekarka kładzie mi rękę na ramieniu.
Kiwam głową, na serio chcę się wyrwać z tego łóżka. Wszyscy robią mi "tor". Po jednej stronie Rose i Jonathan wraz z lekarką, a po drugiej Ollie. Siadam i dotykam nogami podłogi, jest cholernie zimna...
Wracając, rehabilitantka pomaga mi wstać i stawić pierwszy krok. Dalej ją puszczam i powoli, niczym bardzo uroczy żółw, idę sama w stronę drzwi. Nie pomijając towarzyszącego mi stojaka z kroplówką, cudownie.  Bez problemu przechodzę cztery kroki i tracę równowagę. Jakieś silne ręce łapią mnie, niestety wiem kogo. Te same które trzymały mnie w dniu balu i kiedy to bardzo efektywnie prawie uderzyła w posadzkę trzy miesiące temu. Od razu na niego spoglądam.
- Dziękuję - mówię szeptem. Staję normalnie, na co Oliver tylko się grzecznościowo uśmiecha.
Idę dalej, tym razem kroku dotrzymuje mi lekarka. Tylko szkoda, że chodzę jak potłuczona.

***

Rano budzę się dość wcześnie, wczoraj wszyscy się ulotnili około szóstej popołudniu. Zwlekam się z łóżka i z jakże wygodnym stojakiem wleczę się do wyjścia. Wychodzę na biały, długi korytarz z kilkoma krzesłami. Jedno zajęte przez śpiącego mężczyznę, a drugie przez kobietę. Idę korytarzem, kiedy nagle zaczyna kręcić mi się w głowię. Pielęgniarka przechodząca obok pomaga mi usiąść na jednym z krzeseł i pochylam się do przodu.
- Nie powinnaś wstawać sama - mówi siostra.
- Budzić się też nie powinnam, prawda? - odgryzam się. Blondynka milczy przez chwilę, a później pomaga wrócić do łóżka.
Kiedy już się w nim usadawiam, widzę na zegarze ściennym godzinę szóstą rano. Mimo braku szkoły ja o tej wstaję? Najwyraźniej mój organizm ma dość spania.
- Nie wychodź - mówi kategorycznie pielęgniarka i wychodzi.
Siedzę tak bezczynie, myśląc tylko o jednym. O pytaniu Wilsona. "Czemu mi nie powiedziałaś? " Pytanie raczej, co miałam mu powiedzieć?!
Z zamyślenia wyrywa mnie pielęgniarka, z którą idę na badanie krwi. Na szczęście odłączyła mnie od kroplówki, więc nie idę do pokoju tylko kręcę się po szpitalu. Widać, że szpital jest co najmniej prestiżowy. Wszystko jest tu nowe. Siadam na jednej z kanap w głównym holu i wgapiam się w ludzi, nadal mając w głowie to pytanie. Czuje, że ktoś zajmuję drugą połowę kanapy. Akurat kątem oka widzę kto to.
- Co ci miałam powiedzieć? Miałam wejść i powiedzieć "Hej, przyszłam z imprezy i ktoś chciał mnie zgwałcić"? - odwracam się do niego. - To miałam ci powiedzieć? - pytam, kiedy on tylko na mnie patrzy. - To tak nie działa Oliver.
Nie dając mu szansy na odpowiedź, wstaję i idę do pokoju. Okazuje się, że jest już dziewiąta, ale jedno mnie zastanawia. Wychylam się na korytarz i akurat przechodzi pielęgniarka.
- Przepraszam jaki mamy dzisiaj dzień? - pytam.
- Sobota - odpowiada szybko nie zatrzymując się.
Stoję tak jeszcze przez chwilę, kiedy widzę zbliżającego się, znajomego bruneta. Kiedy jest już blisko, idę w jego stroną i przytulam się do niego.
- Tomas!- mówię ciut głośniej, kiedy mnie delikatnie unosi.
- W końcu znowu jesteś żywa! - żartuje odstawiając mnie. - Słyszałem co się stało, słuchaj...
- Nie zaczynaj nawet - mówię kategorycznie. Wtedy zauważam, że na końcu korytarza stoi Oliver. To niby logiczne, że przyjechali razem. Wchodzimy z Tomasem do pokoju, kiedy coś mi się przypomina. Momentalnie walę go w ramię.
- Aua! A to za co?!- pyta zdziwiony, trzymając się za rękę.
- Za dźganie mnie w ramię, jak sobie smacznie spałam - celuję w niego palcem.
- Ty to..
- Czułam? Niekiedy tak - opowiadam z uśmiechem. On za to robi minę, wręcz niedopisania.
- Ale i tak jak na dziewczynę, która przed chwilą jakby z grobu powstała, masz dużo siły - śmieje się.
Później dochodzi do nas Ollie i o dziwo jest bardzo sympatycznie. Nikt nie wspomina o wydarzeniach z przed trzech miesięcy. I to mi pasuje.
- Dobra muszę lecieć - oznajmia młodszy z Wilsonów.
- Ja w sumie też się zbieram - dodaje Oliver.
Wszyscy wstajemy i Tomas wychodzi pierwszy. Zamierzam zrobić to samo kiedy zatrzymuje mnie starszy bart.
- Pogadamy o...
- Nie wracajmy do tego - mówię kategorycznie i wychodzę z sali.

***

Wieczorem Rose, przynosi według mnie, najlepsze ubrania jakie powstały. Torba jest wypchana spodniami dresowymi, wielkimi koszulkami i bluzami. Jak się później okazuje, również przemyconymi nielegalnie słodyczami. Oczywiście bez wiedzy cioci, a co dopiero lekarzy. Dziękuję Jonathan! Po ich wyjściu, szybko biorę prysznic i się przebieram. Kładę się do łóżka z telefonem. W końcu trzeba nadrobić trzy miesiące. Mam zamiar już go odłożyć, kiedy wchodzi Lukas.
- No witam - mówi siadając na krześle, uśmiechając się.
- Hej - odpowiadam z uśmiechem. Lubię jak tu jest.
Zdejmuje swoją, standardową już kurtkę i rzuca ją na kanapę w rogu pokoju.
- No i co tam? - pyta, szczerząc się. Zaczynam się śmiać, jak nie normalna. On po chwili robi to samo.
- Przepraszam, ale musiałeś widzieć swoją minę - oznajmiam śmiejąc się, kiedy w jednej chwili zaczynam tego żałować. Przeszywający, niczym sztylet ból głowy, nie sprzyja dobrej zabawie. Mimowolnie łapię się za nią.
- Kath, wszystko okay?- kładzie mi dłoń na ramieniu. Jak tylko ból trochę odpuszcza, potakuję skinieniem głowy. Jeśli tak ma wyglądać życie po trzymiesięcznym spaniu, to ja tak się nie bawię. Luke podaje mi szklankę wody i pyta, czy iść po lekarza.
- Nie, nie idź, proszę - łapię go za rękę, kiedy już wstał. - Proszę - patrzę błagalnie na niego.
Nie lubię lekarzy i szpitali. Próbuję omijać sytuacje, kiedy muszą tu przychodzić, bo to równoznaczne z tym, że zostanę tu dłużej. Lukas siada, jednak tym razem na łóżku.
- Na pewno? - dopytuje ze zmartwioną miną.
- Mhm.
Bo naprawdę mi lepiej. Ręka, która jeszcze przed chwilą była na ramieniu, przenosi się coraz wyżej. Kiedy jest już na policzku, już tam zostaje, jest mi już bardzo dobrze.
- Ale na pewno? - pyta, jednak teraz już nie troskliwie. Teraz to jest bardziej... namiętnie?
Na to tylko lekko kiwam głową. Jego twarz jest coraz bliżej mojej. Jeszcze bliżej, ej czekaj. Czy on chce mnie pocałować?
Więcej o tym nie myślę, bo nasze usta się spotykają. Nie wiem co się dzieje, ale nagle zapominam o wszystkim. To jak nagły wybuch wszystkiego, co we mnie siedziało o tak długiego czasu, upust wszystkich emocji. Nigdy nie przypuszczałam, że będę się całować z Lucasem! Ogarnia mnie przyjemne ciepło, a usta delikatnie zaczynają mrowić. Jest w tym świetny.
Delikatnie się ode mnie odsuwa i gdy otwieram oczy widzę jego cudowny uśmiech. To było coś.
- Dobrze, że wróciłaś.

_____________________________________________________

Witam! Na wstępie chce bardzo przeprosić, za moje lenistwo i, że musieliście tyle czekać. Dlatego też w postanowieniach noworocznych widnieje punkt: "Dodawaj częściej rozdziały!". Wiem też, że rozdział nie jest długi i za każde błędy przepraszam. Zapraszam do komentowania i dodawania bloga do obserwowanych.
Zapraszam też do nowego bloga mojej bety : I'll bring Darkness here.