sobota, 27 czerwca 2015

Rozdział Piąty

Resztę soboty spędzam w najdroższym hotelu w Seattle. Nowoczesny i zimny pokój z wielką łazienką i gabinetem przyprawia mnie o dreszcze. Jak można tu odpoczywać, z myślą, że mam Sztywnego na drugim końcu korytarza?
Leżę na łóżku, kiedy do pokoju wchodzi Lukas - ubrany w jeansy i czarną koszulę, a za nim Oliver - jak zwykle w garniturze. Razem z nimi jest jakaś blondynka w krótkiej, pomarańczowej sukience, trzymająca w dłoni wieszaki przykryte pokrowcami na ubrania. Momentalnie zrywam się z ogromnego łoża, który mógłby pomieścić spokojnie cztery osoby.
- Nie umiecie pukać? - pytam, krzyżując ręce na piersi.
- Katherine skarbie, to jest Rebekah Rain, stylistka - wskazuje na nią rękę. Po co mi stylista!? Przecież mogę przygotować się na bal sama. 
Rebekah podchodzi do mnie i podaję mi na powitanie rękę. Jest nawet miła. Rozpoczyna pokazywanie mi przyniesionych sukienek. Pierwsza z nich, to fioletowa, okryta czarnym tiulem sukienka - sam gorset jest pokryty tysiącami kryształków. Dół jest ogromny, zrobiony z wielu warstw materiału.
- Chodź, pójdziemy ją przymierzyć - decyduje Rebekah. Idziemy do gabinetu i wkładam z dużymi trudnościami "odbieracz" oddechu. Kiedy wychodzę, spogląda na mnie Lukas i gwiżdże pod nosem. Czuję się zażenowana. 
- Kath, wyglądasz wspaniale!
- Naprawdę? Dziękuję, ale szkoda tylko, że nie przeżyję godziny - odpowiadam z dużą irytacją. Oliver stoi krok od Lukasa, mierzy mnie od góry do dołu. - Nie włożę jej, nie ma mowy.
Lukas macha ręką, a ja wchodzę z powrotem do gabinetu. Druga przymierzana suknia jest trochę prostsza, ma czarny gorset i miętową spódnicę, przepasana paskiem wysadzanym kryształkami.
- A ta? Jak ci się podoba? - pyta z wielką nadzieją w głosie Rebekah. Myślałam, że na takie okazje zakłada się proste sukienki, najwidoczniej się myliłam. Nie odpowiadając wchodzę do pokoju. Po Lukasa minie stwierdzam, że jest wniebowzięty. Oliver marszczy tylko brwi. No! Z Sztywnym zaczynamy się chyba w jakieś kwestii zgadzać.
- Mam się powtarzać?! - wypala Lukas.
- Nie - uśmiecham się i odwracam na pięcie do gabinetu. Rebekah zaczyna wyciągać następną sukienkę. Przysięgam, że jeśli pokaże następną pstrokatą masę jedwabiu, to naprawdę jej coś zrobię!
- Słuchaj... masz może coś, no nie wiem, prostego? - momentalnie patrzy na mnie, jakby nie wiedziała, o czym mówię. Mija chwila, zanim mi odpowiada. 
- Mam - i wybiera jeden z pokrowców. Rozpina go i wyjmuje przepiękną, prostą, bordową sukienkę, zrobioną z lejącego się materiału. Szczerze mówiąc, to nie myślałam, że można się zakochać w ubraniu. Ale tak, można.
- A czy ta ci opowiada?
- Tak, zdecydowanie tak - odpowiadam po chwili gapienia się na suknię. Szybko się w nią przebrałam. Pasuje, jakby ktoś uszył ją specjalnie dla mnie. Dekolt jest spory, jednak mi to zdecydowanie odpowiada. Jest na cienkich ramiączkach, więc chociaż nie będę musiała się martwić, że odsłoni wszystko. Cała góra jest idealnie dopasowana, a dół zwiewny - z kilku warstw cienkiego materiału. - Jest idealna - mówię cicho wpatrując się w lustro. W ogóle, to po co ludziom lustra w gabinetach?
- Idziemy się pokazać panom w pokoju? - pyta podekscytowana. Kiwam tylko głową i wychodzę z gabinetu. Lukas wytrzeszczył oczy. Sztywny jak zwykle nic nie dał po sobie poznać. Chociaż, mam wrażenie, że prawy kącik ust delikatnie powędrował w górę.
- Wybrałaś ulubioną Ol.. - zaczął Lukas, jednak Sztywny mu przerwał.
- Ulubioną Lukasa. Wyglądasz znakomicie - dokończa i patrzy wymownie na Luka. On mnie skomplementował. Nie wierzę! Nigdy go chyba nie zrozumiem. 
Stylistka wypytuje mnie, jakie buty lubię i nie pytając nawet o numer wychodzi z pokoju. A kiedy wraca każe mi przymierzyć dziesięć par szpilek. Ostatecznie wybieramy jedynastocentymetrwe, czarne szpilki na platformie. Wilson oznajmia tylko, że ktoś przyjdzie po mnie o siódmej i razem z Lukiem wychodzą. Rebekah zostawiła tylko jeszcze parę dodatków i po chwili ona też wychodzi.
Od razu przebieram się w najlepsze i najwygodniejsze na świecie dresy.
Kilka następnych godzin spędziłam na gadaniu z Liz. Niestety przyjedzie dopiero w przyszły weekend, a nie w ten, tak jak to wcześniej uzgodniłyśmy. Tęsknię za nią, nie mam tu osoby, która zna mnie tak dobrze. No bo z kim mam tak rozmawiać, jak z nią? No przecież nie z Wilsonem, jeszcze mi na głowę nie padło. Kilka minut po szóstej rozlega się pukanie do drzwi. Zwlekam się z łóżka zostawiając na nim komputer i biegnę je otworzyć.
- Katherine! Przyszliśmy cię przygotować na bal! - piszczy Rebekah. Za nią stoi ciemnoskóry mężczyzna, ubrany w białe spodnie i fioletową koszulę. Rzuca mi się w oczy jego afro. Od razu widać, że dba o swój busz bardziej, aniżeli ja o własne włosy. Wolę nie wiedzieć, co ma w czarnej walizce. Jest większa od tej, z którą przyjechałam do Nowego Jorku. Bekah szybko wchodzi do pokoju, a za nią jej asystent.
- To jest Jason, fryzjer i makijażysta. Stworzy z ciebie bóstwo!
Ale ja przecież wyglądam już bosko - myślę.
Witam się z Jasonem. Każe usiąść mi na wysoki stołek, który Rebekah przesunęła na środek pokoju. Przez następne pół godziny wysłuchuje opowiadań na temat mody, w trakcie kiedy Jason kombinuje coś na mojej głowie. Nie jestem przyzwyczajona to takiego czegoś, nie lubię kiedy ktoś bawi się moimi włosami. Teraz wyjmuje wielki kufer z kosmetykami. Mając takie wyposażenie, spokojnie mógłby otworzyć drogerię. I przez następne pół godziny nawijka o makijażu. Kiedy kończy, spoglądam na zegar.
- Cholera, jest za pięć siódma, a muszę się jeszcze ubrać! - krzyczę i szybko biorę sukienkę, wiszącą na drzwiach szafy.
- Spokojnie kochana, zdążymy - mówi tak spokojnie, że aż mnie to zirytowało.
- Nie, wcale nie! Oliver tu zaraz będzie, a ja...
- To rusz się i idź się ubrać - przerywa mi Jason. Patrzę na niego złowrogo, po czym wbiegam do gabinetu. Z łatwością wkładam przepiękną kreacje, kiedy rozlega się pukanie do drzwi.
- Pomóc ci, skarbie? - pyta Rebekah, wchodząc do pomieszczenia. Kiwnęłam tylko głową, Kobieta pomaga mi zapiąć sukienkę. Wkładam jeszcze tylko buty, branoletkę i naszyjnik. Wychodzę z gabinetu, a kto tam jest? Oczywiście Sztywny. Podchodzę do łózka i biorę z niego kopertówkę.
- Możemy iść? - pytam.
- Tak - odpowiada z uśmiechem, mierząc mnie od stóp do głów. 
Oliver trzyma drzwi do apartamentu, żegnam się szybko z "ekipą przygotowawczą" i wychodzę. Przez całą drogę milczy, a kiedy zatrzymujemy się przed budynkiem, w którym odbywa się przeklęty bal, wysiada z samochodu i bardzo kulturalnie otwiera mi drzwi. Kultura przede wszystkim, co nie Wilson? Wchodzimy do sali pełnej ludzi. Nie powiem - bale w Nowym Orleanie nie dosięgają temu do pięt. Pomijając fakt, że byłam tylko na jednym. A tak w sumie to gdzie jest Lukas? Jedyna dusza z tego otoczenia, z którą można pogadać.
- Gdzie jest Lukas? - pytam, zajmując miejsce przy jednym z wielu okrągłych stolików.
- Nie martw się, nie umrzesz bez niego - odpowiada zajmując miejsce obok i to tonem, jakbym obraziła go tym pytaniem.
- Aha - rzucam, choć nie zgadzam się z jego stwierdzeniem. - A Ciebie co ugryzło? - przed chwilą był uprzejmy. Milczący, ale uprzejmy. Jednak nie decyduje się łaskawie odezwać. Po jakiś pięciu minutach mam dość jego obecności. Za długo już siedzimy razem. - Dobra nie odzywasz się, to nie. Ja idę się przejść - wstaję i kieruję się w stronę wyjścia.
Zastanawiam się, czemu właściwie przygarnął mnie pod swój dach. Nie rozmawia ze mną, same zakazy i nakazy, więc po co to wszystko? Prócz imienia i nazwiska nic o nim nie wiem. On też o mnie nic nie wie. To wszystko nie trzyma się kupy. Stoję na tarasie i słyszę, że ktoś za mną stanął.
- Przepraszam - odpowiadam momentalnie. Nie wiem, czemu tak powiedziałam. Może dlatego, że lituje się nad sierotą, a ja mu się tak odwdzięczam?... O czym ja w ogóle myślę?!
- Katherine! Ależ nie ma za co - głos Lukasa jest jak miód dla moich uszów. 
- Cześć, całe szczęście, że to ty - mówię z ulgą.
- Jak się bawisz? - pyta. Mam mu powiedzieć prawdę? Jestem tu jakieś dwadzieścia minut i mam ochotę zniknąć.
- Nijak. W ogóle się nie bawię, jest tu okropnie - mówię, nie przejmując się, że brzmię jak nadęty dzieciak.
- Czyżby Ollie powiedział ci już o tańcu? - pyta. 
Co do cholery?! Jakim tańcu?! Otwieram szeroko oczy z zaskoczenia, nie było mowy o tańcu, nie ma opcji! 
- Sądząc po twojej minie, wnioskuję, że nie powiedział ci o tym. Wyślę ci film, obejrzyj go. Taniec nie jest trudny -  oznajmia i idzie w kierunku stolika. Idę szybko do jednego z pustych korytarzy, wyciągam z torebki telefon i słuchawki, po czym otwieram plik od Lukasa. Taniec wygląda jak ten słynny z pierwszego sezonu "Pamiętników Wampirów". Całe szczęście, że uwielbiam ten serial... No to Sztywnemu się dostanie. Chowam telefon z powrotem do kopertówki i wracam do stolika, gdzie zastaję Olivera i Lukasa oraz kilka nieznajomych mi osób.
- Obejrzałaś? - pyta szeptem Lukas.
- Tak, na szczęście w miarę go znam - odpowiadam z ulgą. Luke robi minę typu "Serio?! Nie wyglądasz na laskę która by znała takie tańce..." i wraca do rozmowy z jednym z gości. Chwilę później do stolika podchodzi służba i podaje przystawki - terrine z łososia i krewetek. W trakcie jedzenia podchodzi do mnie jeden z kelnerów.
- Szampana? - pyta przykładając butelkę do kieliszka.
- Ta Pani nie pije. Nie ma ukończonych dwudziestu jeden lat - odpowiada za mnie Wilson. Kiedy kelner odchodzi spoglądam groźnie na niego.
- Mam język i takie coś, jak zdolność wysławiania się, wiesz? - mówię z irytacją. Uśmiecha się tylko, upijając łyk szampana.
- Znając ciebie, wzięłabyś - odpowiada po krótkiej chwili. Może bym wzięła, może nie. Co mu do tego?!
Nie odzywam się do niego przez pół godziny. Nudzę się niemiłosiernie, ale Lukas - jedyna osoba, z którą mam ochotę rozmawiać - jest zajęty.
Nadchodzi pora tańca jak z XIX wieku. Zupełnie nie pasuje do tego nowoczesnego przepychu.
- Zatańczy Pani ze mną? - pyta żartobliwie Lukas, oferując mi swoją dłoń. Odpowiadam uśmiechem i przyjmuję ją. Ustawiamy się razem z innymi parami i nagle rozbrzmiewa muzyka pasująca idealnie. Luke kładzie dłoń na mojej tali, a drugą bierze moją dłoń i zaczynamy tańczyć. Jest świetnym tancerzem. Jednak po krótkiej chwili należy zmienić partnera. Ej! Tego nie było w serialu! Moim nowym partnerem jest bardzo elegancki mężczyzna o brązowych włosach i zielonych oczach.
- Słyszała Pani o najgłośniejszej nowinie ostatniego czasu? - pyta bardzo szykownie.
- Niestety nie - odpowiadam starając się zabrzmieć jak on. Robi minę typu: "z jakiej planety jesteś?" i odpowiada:
- Pan Wilson przygarnął jakąś biedaczkę. Nie dość, że ją sponsoruje to jeszcze wozi się z nią po Stanach. Nie widziałem go dzisiaj, ale podobno przyprowadził ją na to przyjęcie. To przecież jest skandal... żeruje na nim i spoufala się z ludźmi z wyższych sfer.
Czy ten koleś wie, z kim rozmawia? Bo gdyby wiedział, wiedziałby też, że obraża mnie w każdy możliwy sposób. Jak można aż tak kogoś jechać, mimo, że się go nie zna?! Tak to piją z tobą najdroższe trunki tego świata,a później ciebie jadą przy innych.
- Takie dziewczyny nie powinny być wprowadzane w takie towarzystwo jak nasze. Za chwilę zaciągną jakiego młodego, przystojnego, bogatego i lekkomyślnego chłopaka do łóżka i to tyle, ile wniosą sobą do świata - mówi tak pewnie, jak na megalomana przystało.
- Interesujące - mówię. Kłaniam się partnerowi z myślą, że za chwilę kolejna zmiana partnera. - Katherine Davis. Utrzymanka Pana Wilsona, dziewczyna z niższych sfer, polująca na lekkomyślnych, za to szalenie bogatych młodzieńców - przedstawiam się. Mężczyzna jest w zupełnym szoku, otwiera szeroko oczy i tylko na mnie patrzy. Jednak niestety taniec trwa i musi się ogarnąć.
- Ja, ja przepraszam - wydusza w końcu. Nadeszła zmiana partnera i na szczęście nie muszę odpowiadać. Jeszcze chwila i koleś musiałby spierać ze smokingu własną krew.
Wpadam w "następne ręce" te jednak są cieplejsze, silniejsze i jakieś takie milsze. Przyjemniejsze nawet niż dłonie Lukasa. Mężczyzna jest wyższy, więc muszę spojrzeć w górę, żeby zobaczyć jego twarz.
- Cholera - mówię zaskoczona. Czy mogę jeszcze cofnąć to o fajnych rękach?
- Nie wyglądasz na zadowoloną -stwierdza Sztywny. Jaki on spostrzegawczy! Też by nie wyglądał na zadowolonego, gdyby wszyscy o nim plotkowali. Choć w sumie plotkują, ale on o tym nie wie.
- Bo nie jestem... Oliver, wszyscy mówią tu o tym, że jestem na twoim utrzymaniu. Twierdzą, że żeruję na tobie, spoufalam się i nie chcesz wiedzieć co jeszcze... - mówię przez zaciśnięte zęby. - Nienawidzę jak ktoś kogoś ocenia. Zrobiłeś to ty i ten koleś.
Obrót, nie wywal się w tej kiecce Davis.
- A ty ze mną tak nie zrobiłaś? - pyta momentalnie.
- Ważniacy z dobrego domu, tacy jak ty mają wszystko na dłoni. Po prostu mają forsę i nic innego się dla was nie liczy. - odpowiadam surowo. Po jego minie widać, że odpowiedz mu się nie spodobała.
Kiedy muzyka ucicha, wszyscy się zatrzymują. Oliver odchodzi szybko, niemal jak strzała. A ja za nim. 
Wchodzi do pomieszczenia z ogromnym stołem, niema tu nikogo, więc trzaskam drzwiami.
- Oliver!
Odwraca się nagle.
- Nie! Mówisz, żeby nie oceniać ludzi, a ty co robisz?! Też mogłem od razu stwierdzić, że jesteś nic nie wartą sierotą, ale tak nie zrobiłem! I przez cały czas próbuję ci pomóc! - krzyczy głośniej i ostrzej ode mnie. Szczerze mnie wkurwia.
- Och, błagam! Masz wszystko co sobie wymarzysz. Nie tak jak ja przez całe życie! Musiałam sama martwić się o to, czy mam co jeść, kiedy rodzice leżą zapici! Tacy jak ty nie mogą wiedzieć, co to jest bieda i głód! Teraz sobie wymyśliłeś, żeby przygarnąć sierotę. Barwo! Wiesz co?! Tacy jak ty, są mniej warci od nawet takich, jak moi rodzice! - krzyczę. I właśnie w tej chwili sobie coś uświadamiam. Przecież jak go nie znam. Gdyby nie on to byłabym... Właśnie - byłabym w domu dziecka, albo kto wie gdzie. Po jego mnie widać złość, rozczarowanie i coś jeszcze, smutek? - Ollie ja przpr...
- Wyjdź - przerywa mi. - Jedź do hotelu - mówi strasznie spokojnie. - Właściwie rób co chcesz, po prostu wyjdź - i wychodzi. 
Po chwili sama to robię i jak mi na początku kazał jadę do hotelu. Po długich rozmyślaniach pod prysznicem kładę się do łóżka. Nie mogę zasnąć przez to, jak okropnie się zachowałam... Czuję się strasznie... Po raz pierwszy odkąd żyję pod jednym dachem ze Szty... Oliverem, żałuję tego, co powiedziałam.
Po dwóch godzinach słyszę, jak do apartamentu wraca Lukas i Oliver. Nie wychodzę do nich. Nie spojrzałabym Ollie'mu w oczy...
__________________________________________________________________________________

Witam po bardzo długiej mojej nieobecności. Mówiąc (pisząc) szczerze jestem sama na siebie zła, że tak długo to trwało. Mimo, że rozdział sam w sobie był napisany prawie cały, ale za nim się doczekał się końca i poprawek minęło trochę. Mogę również zwalić to na poprawki w szkole, naukę itp. ale będąc w 100% szczera, nie jestem zbyt dobrym uczniem, i mimo końca roku wcale nie uczyłam się pilniej. Jednak na następny rozdział jest nadzieja, ponieważ w końcu są wakacje! Będę mieć więcej czasu i chęci do pisania. Mam ogromną nadzieje, że rozdział się spodoba, nie ma moim zdaniem szału, ale już niebawem zacznie się dziać nieco więcej. Za wszelkie błędy oczywiście przepraszam i zachęcam do wyrażenia swojej opinii w komentarzach. Trzymajcie się i miłego początku wakacji ;)