Faceci to dziwki.
Ogólnie zgadałyśmy się już kilka razy na mieście i tak się zaprzyjaźniłyśmy. Alex, czerwonowłosa wariatka zawsze rozśmiesza towarzystwo. Już się nie dziwię, że Juliet, śliczna blondynka nie przeżywa tak rozstania.
Od niefortunnego wieczoru z Wilsonem i jak podejrzewam, jego lubą nie rozmawiamy. Albo nie ma go w domu, albo zamykał się w sypialni, lub biurze. Ewidentnie unika mnie jak ognia.
W sobotę, czyli tydzień przed moimi urodzinami, wraz z Tomasem i Alex wybraliśmy się na zakupy. Ta dwójka się świetnie dogaduje i moją aktualną misją życiową jest zeswatanie ich razem. Wchodzimy do jednego z butików, w którym jeszcze pół roku temu nie stać mnie byłoby na wieszak. Pierwszą kreację jaką przymierzam jest fuksjowa bombka. Razem z dziewczyną wychodzimy z przymierzalni, ona włożyła jasno czerwoną opinającą sukienkę.
- Zlewa ci się z włosami. - komentuję z uśmiechem, na to kobieta dziewczyna wybucha śmiechem.
- Mówisz o tych nitkach zwisających z głowy? - przeczesuje je palcami. - Za to tobie brakuje czarodziejskiego pyłku i różdżki.
Cała nasza "trójca święta" robi jeszcze większy hałas, na co dostajemy upomnienie od ekspedientki. Prawdę mówiąc, ta dwójka wypełniła z nawiązką stratę Liz. Trudno to przyznać, bo w końcu była moją przyjaciółką. Była do czasu, kiedy nie poznała Daniela, kolesia grającego słabego rocka w małych knajpach. Liz, jak to Liz poleciała na kasę i dobry seks.
Następne propozycje to moja zielona i jej beżowa. Alex wygląda ślicznie i mimo swoich odważnych włosów, przesłodko.
- Pasuje. - komentuję spoglądając na Tomasa, który patrzy na nią, jak ja na pizze. Za to mnie obaj mierzą od góry do dołu.
- Jeszcze blond włoski i możesz grać dzwoneczka! - stwierdza Alex
- Pierdol się.
Wchodzę z powrotem do kabiny, ostatnia szansa. Jeśli nie bd pasować, idę tam w dresach i crocsach. Pokazuję się im w granatowej sukience z dopasowaną górą i lekko rozkloszowanym dołem.
- Ta jest najlepsza. - oświadcza chłopak.
- W tej chociaż nie wyglądasz jak wróżka. -dopowiada przebrana już dziewczyna.
Kiedy wchodzę do mieszkania, jest już szósta. Na kanapie w salonie zostaję Lukasa i Olivera, szczerze Wilson tak skutecznie mnie unikał, że zaczęłam zapominać jak wygląda. Luke podchodzi do mnie i przeciągając do siebie, namiętnie całuje. Czy rozmawiałam z nim już,że nie powinniśmy robić tego przy Olli'em? Nie? To chyba powinnam.
- Piłeś. - stwierdzam odrywając się do niego.
- Troszeczkę. - odpowiada, pokazując na palcach rzekomą ilość, jaką wypił. Spoglądam na Olivera, który tylko wzrusza ramionami, wyraźnie widać, że alkoholu nawet nie tknął.
-Dobrze, więc ja was zostawię. - oświadczam powoli, tak aby mój chłopak sobie to przyswoił. Biorę torebkę i torbę z zakupami i ulatniam się do sypialni.
Biorę długi gorący prysznic i z ciekawości przeglądam strony uczelni w internecie. Tak wiem, że rok już się zaczął i do września nie mam co liczyć, że przyjmą mnie tam gdzie chcę. Jednak nie chce decydować na ostatnią chwilę i ewentualnie zgłosić się na miejsce oczekujących. Po godzinie poszukiwań chwiejnym krokiem do sypialni wkracza zalany w trupa Lukas. Rzuca się na łóżko, odwracając twarz w moją stronę. Robię minę typu: "o cholerę chodzi? "
- Chce porozmawiać. - oświadcza bełkocząc. Zamykam laptopa i odkładam go na stolik nieopodal łóżka. - Jesteśmy razem, a nie chcesz się ze mną kochać. - zaczyna bez żadnych obróbek.
Parskam śmiechem i przeczesuję ręką włosy.
- Bo ja nie rozumiem, jestem w tym dobry, nawet bardzo. Dziewczyny są zadowolone. -kontynuuje.
Nie wiem czy mam być rozbawiona jego bełkotem, czy zła. Z przemyśleć wybudza mnie chłopak, który powoli się do mnie zbliża.
- Chodź się ze mną kochać. - robi minę szczeniaczka.
- Nie.- odpowiadam kategorycznie, na co ten się tylko we mnie wtula, zahaczając o części ciała o których nie powinien. - Luke. - upominam go, czując jak alkohol nieprzyjemnie wymieszał się z jego wodą kolońską.
- No szo? - pyta rozbawiony, no jakoś mi nie jest do śmiechu.
- Lukas! Ty kretynienie nie umiesz nawet dojść do łazienki?! - szybkim krokiem podchodzi do nas Oliver.
To właśnie jest jeden z nielicznych momentów, gdzie kurewsko się cieszę, że go widzę.
Mężczyzna podnosi drugiego ze mnie i bierze go pod ramię.
- Ale bro, ona chce się ze mną pieprzyć. - próbuje wyszeptać mu do ucha blondyn i to wcale nie szepcząc. - co mam teraz zrobić? - pyta błagalnym wzrokiem przyjaciela.
- Stary może nie chce, chodź zabiorę cie do domu. - informuje Wilson patrząc na mnie, ja tylko wzruszam ramionami.
- Pieprz się ze mną Kath! - żąda bełkocząc. Ollie wyprowadza Lukasa z pokoju, następnie z mieszkania. Za to ja mam ochotę zakopać się pod ziemię i zamieszkać tam z Lucyferem.
***
Nazajutrz wracam z zakupów. Tak można powiedzieć, że jak i Alex jesteśmy w pierwszym stadium uzależnienia. Idąc holem w stronę windy mija mnie ta sama blondynka co ostatnio wyskoczyła z sypialni Wilsona. Kiedy jestem już na górze, zastaje Olivera odzianego w szarą koszulkę i ciemne jeansy. Przechadza się niespokojnie ze szklanką, jak sądzę po kolorze, burbona, w drugiej dłoni trzyma telefon. Próbuję niezauważalnie przejść przez salon, niestety nie idzie mi z tym dobrze.
- Hej. - wypala mimo wszystko łagodnie.
- Cześć. - odpowiadam otwierając lodówkę i zabierając z niej sok.
- Co kupiłaś? - pyta spoglądając na torbę, leżącą na podłodze. Zrezygnowana odpowiadam, że to ubrania na ślub Rose. Po wypiciu szklanki zimnego napoju, schylam zbyt gwałtownie po zakupy. Czuję tępy ból w głowię, przytrzymuję się zimnej ściany, aby nie runąć na ziemię. Znikąd, w ułamku sekundy pojawia się przy mnie Ollie w idealnym momencie, stracenia przeze mnie równowagi. Czuję tylko zmniejszający się ból i silne ramiona mężczyzny okalające moje ciało.
***
Tomas zorganizował imprezę w piątek, mimo, że moje urodziny wypadają w sobotę. Z jego założenie, że biesiada będzie trwać do białego rana. Około godziny dziewiątej jestem w połowie naszykowana, mam na sobie granatową sukienkę i czarne szpilki, dodatkowo wezmę kopertówkę, w tym samym kolorze. Włosy układam w delikatne fale i nakładam ciut mocniejszy makijaż. Kiedy kończę zegarek pokazuje dziewiątą czterdzieści siedem. Narzucam na siebie jeszcze czarną, skórzaną kurtkę i schodzę do salonu, gdzie czeka na mnie Oliver.
Jakoś pół godziny później jesteśmy już przy ogromnej sali wypełnionej ludźmi, których nawet nie znam. W lokalu panuje zaduch, a wszystko przyświeca czerwone światło, czasem zmieniające się na inny kolor. Zostawiam Wilsona a sama zajmuję się poszukaniem tego młodszego. Znajduję go na jednej z kanap stojącej między tumem tańczących ludzi. Wielkim zaskoczeniem dla mnie jest, kiedy widzę go wczepionego ustami w jakąś dziewczynę, a konkretnie w Alex. Nie chcąc im przeszkadzać, mijam kanapę, jednak Tomas mnie zauważa.
- Katherine!- woła, przekrzykując muzykę.
- Zaprosiłeś cały Nowy York?! - pytam zszokowana.
- Nie! - udaje oburzonego. - Tylko pół!
Widać, że pił...
Do dwunastej czas spędzam z Lukiem, jak zawsze udajemy, że niezręczne chwile w ogóle nie mają miejsca. Pomiędzy czasie zaliczyłam kilka piosenek z gośćmi i nawet z Loganem się trafił. Kilka minut po północy, Tomas ogłasza z jakiej okazji jest impreza (zapewne większość nie miała zielonego pojęcia, ale pomińmy ten fakt). Oczywiście Tom prawie zalicza glebę, na stole, który traktował jako mównice. Każdy dostał tortu i dodatkową ilość alkoholu a Alex i młody Wilson dosłownie porwali mnie do tańca.
Około trzeciej nad ranem, całkiem wyczerpana tańcami i wygłupami z przyjaciółmi i obcymi ludźmi, zaczynam szukać Lukasa. Chodzę po całej sali, ale nic. Przechodzę przez korytarz do łazienek, spoglądając na przeszklone pomieszczenie i doznaje szoku.
Mój chłopak całujący jakąś dziewczynę.
I to nie mnie kurwa!
Wpatruje się w scenę, czekając aż ją odepchnie, wyrwie się. Jednak nic takiego się nie dzieje, gwałtownie odwracam się w stronę sali zderzając się z kimś.
- Katherine? - pyta zmartwiony moją miną Oliver. Jego wzrok kieruje się do przeszklonego pokoju i już chce coś powiedzieć, szybko go omijam i idę w stronę wyjścia.
Na zewnątrz już nie wytrzymuje, daje upust emocją. Siadam na murku i co jakiś czas przecieram policzki dłoniom wpatrując się w jeden punkt. Nagle moje ramiona zostają okryte męskim płaszczem, a obok siada jego właściciel. Po chwili milczenia informuje:
- Zrywamy się stąd.
Nie mam pojęcia czy bardziej szokuje mnie, że tu przyszedł, czy to, że Oliver Wilson używa takich słów. Spoglądam na niego, kiedy ten z pod marynarki wyciąga butelkę wódki, znacząco poruszając brwiami. Mimowolnie uśmiecham się i razem z Wilsonem ruszamy się z murku. Mężczyzna wymachując rękoma, jak paralityk wzywa taksówkę i prosi o podwózkę na nieznaną mi ulicę. Po przetransportowaniu, przechodzimy przez kilka uliczek i wchodzimy po dosyć zniszczonych, murowanych schodach.
Miejscem docelowym okazuję się biały mostek nad torami kolejowymi, nieopodal dostrzegam święcący napis "HEDYLA", więc zgaduje, że to niedaleko domu. Przechodzimy przez całą długość i siadamy bez słowa na pierwszych schodkach kładki. Wilson otwiera butelkę trunku i bierze bez problemu dwa spore łuki i podaje mi, Oczywiście się trochę krzywię.
- Ojć. - śmieje się, na co obaj wybuchamy śmiechem. Szybko opróżniamy pół zawartości butelki, kiedy Ollie odtwarza piosenkę, którą zna każdy zna. Mowa o piosence "Can't help falling in love" Elvisa Presleya, tylko w wykonaniu Twenty One Pilots. Wstaje ze schodka i wyciąga dłoń ku mnie.
- Mogę prosić? - pyta z miłym dla oka uśmiechem, bez wahania łapię rękę mężczyzny i obaj wchodzimy z powrotem na mostek. Łapie mnie w tali, a ja przerzucam mu ręce na szyi.
- Nie umiem tańczyć.- ostrzegam bruneta, na co ten wzrusza ramionami.
- Ja też nie. - blefuje, dobrze wiem jak tańczy.
Mimo wszystko udaje nam się nie przewrócić siebie nawzajem. Tak alkohol wcale nie pomaga utrzymywać równowagi. Szczerze jestem w szoku, że wielki, porządny Oliver Wilson podał nieletniej alkohol. A i jeszcze jedno, jakim cholernie niezrozumiałym do mnie cudem zdobył studyjną wersję tej piosenki. To na pewno umowa z Lucyferem, jestem tego pewna.
Mężczyzna na rytm piosenki obraca mnie kilka razy, a ja jak to ja muszę wybuchnąć pianym śmiechem. I tak kilka razy dopóki piosenka się nie kończy a nasze twarze prawie się nie stykają. Stoimy tak przez chwilę, dopóki Oliver się ode mnie nie odrywa.
- Prawie bym zapomniał. - mówi i wkłada rękę do swojego płaszcza, który tak w ogóle nadal noszę ja i wykłada z niej małe czarne pudełeczko. - Wszystkiego najlepszego.
Biorę prezent do ręki i otwieram wieczko, moim oczom ukazuje się srebrna bransoletka, na blaszce widnieje cytat jednej z piosenek Imagine Dragons. A konkretnie: " I'm never changing who i am", z "It's time". Swoją drogą zawsze chciałam go sobie wytatuować.
- Ollie? - obdarzam go pytającym wzrokiem, skąd on mógł wiedzieć?
- Kiedy słuchasz jej 24h na dobę, a nawet na serwetkach w kuchni to piszesz, nie trudno się domyśleć. - wyjaśnia, a ja nie wytrzymuję i rzucam mu się na szyję, na co on odwzajemnia uścisk.
I to nie mnie kurwa!
Wpatruje się w scenę, czekając aż ją odepchnie, wyrwie się. Jednak nic takiego się nie dzieje, gwałtownie odwracam się w stronę sali zderzając się z kimś.
- Katherine? - pyta zmartwiony moją miną Oliver. Jego wzrok kieruje się do przeszklonego pokoju i już chce coś powiedzieć, szybko go omijam i idę w stronę wyjścia.
Na zewnątrz już nie wytrzymuje, daje upust emocją. Siadam na murku i co jakiś czas przecieram policzki dłoniom wpatrując się w jeden punkt. Nagle moje ramiona zostają okryte męskim płaszczem, a obok siada jego właściciel. Po chwili milczenia informuje:
- Zrywamy się stąd.
Nie mam pojęcia czy bardziej szokuje mnie, że tu przyszedł, czy to, że Oliver Wilson używa takich słów. Spoglądam na niego, kiedy ten z pod marynarki wyciąga butelkę wódki, znacząco poruszając brwiami. Mimowolnie uśmiecham się i razem z Wilsonem ruszamy się z murku. Mężczyzna wymachując rękoma, jak paralityk wzywa taksówkę i prosi o podwózkę na nieznaną mi ulicę. Po przetransportowaniu, przechodzimy przez kilka uliczek i wchodzimy po dosyć zniszczonych, murowanych schodach.
Miejscem docelowym okazuję się biały mostek nad torami kolejowymi, nieopodal dostrzegam święcący napis "HEDYLA", więc zgaduje, że to niedaleko domu. Przechodzimy przez całą długość i siadamy bez słowa na pierwszych schodkach kładki. Wilson otwiera butelkę trunku i bierze bez problemu dwa spore łuki i podaje mi, Oczywiście się trochę krzywię.
- Ojć. - śmieje się, na co obaj wybuchamy śmiechem. Szybko opróżniamy pół zawartości butelki, kiedy Ollie odtwarza piosenkę, którą zna każdy zna. Mowa o piosence "Can't help falling in love" Elvisa Presleya, tylko w wykonaniu Twenty One Pilots. Wstaje ze schodka i wyciąga dłoń ku mnie.
- Mogę prosić? - pyta z miłym dla oka uśmiechem, bez wahania łapię rękę mężczyzny i obaj wchodzimy z powrotem na mostek. Łapie mnie w tali, a ja przerzucam mu ręce na szyi.
- Nie umiem tańczyć.- ostrzegam bruneta, na co ten wzrusza ramionami.
- Ja też nie. - blefuje, dobrze wiem jak tańczy.
Mimo wszystko udaje nam się nie przewrócić siebie nawzajem. Tak alkohol wcale nie pomaga utrzymywać równowagi. Szczerze jestem w szoku, że wielki, porządny Oliver Wilson podał nieletniej alkohol. A i jeszcze jedno, jakim cholernie niezrozumiałym do mnie cudem zdobył studyjną wersję tej piosenki. To na pewno umowa z Lucyferem, jestem tego pewna.
Mężczyzna na rytm piosenki obraca mnie kilka razy, a ja jak to ja muszę wybuchnąć pianym śmiechem. I tak kilka razy dopóki piosenka się nie kończy a nasze twarze prawie się nie stykają. Stoimy tak przez chwilę, dopóki Oliver się ode mnie nie odrywa.
- Prawie bym zapomniał. - mówi i wkłada rękę do swojego płaszcza, który tak w ogóle nadal noszę ja i wykłada z niej małe czarne pudełeczko. - Wszystkiego najlepszego.
Biorę prezent do ręki i otwieram wieczko, moim oczom ukazuje się srebrna bransoletka, na blaszce widnieje cytat jednej z piosenek Imagine Dragons. A konkretnie: " I'm never changing who i am", z "It's time". Swoją drogą zawsze chciałam go sobie wytatuować.
- Ollie? - obdarzam go pytającym wzrokiem, skąd on mógł wiedzieć?
- Kiedy słuchasz jej 24h na dobę, a nawet na serwetkach w kuchni to piszesz, nie trudno się domyśleć. - wyjaśnia, a ja nie wytrzymuję i rzucam mu się na szyję, na co on odwzajemnia uścisk.
____________________________________________
Welcome! Welcome! Wstyd, że dopiero teraz, ale jest! Ogólnie, jak pod każdym rozdziałem powinnam przeprosić za nieobecność, ale to chyba kwestia przyzwyczajenia. Rozdział nie jest sprawdzony, straciłam swoją betę, więc trochę lipton. Jeśli ktoś sam piszę, zna się na tym i wgl, niech się zgłosi, chętnie kogoś przyjmę na tą posadę. Za wszystkie błędy przepraszam
Mam teraz sporo czasu, ponieważ siedzę w domu z skręconą kostką, postaram się coś napisać.
Proponuję, żebym dawała częściej, ale krótkie rozdziały. Dajcie znać jak ten wam się podoba.
Wesołych Świąt moje robaczki!