środa, 12 grudnia 2018

WIELKI POWRÓT, CZYLI ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Rano zaczynam odczuwać mocne skutki wypitego wczoraj alkoholu. Ubrana tylko w czarną bokserkę i szare spodnie dresowe, schodzę na dół do kuchni. Kiedy kończę zalewać płatki zimnym mlekiem, z windy wychodzi Lukas. Cudownie! I niby dlaczego ten kurwiflak wygląda lepiej niż ja po imprezie?! Oczywiście jest ubrany w swój standardowy zestaw, czyli skóra, koszulka i jeansy.
- Nie ma Olivera. - rzucam na odchodne, biorę łyżkę i wchodzę po stopniach.
- Przyszedłem do Ciebie. - oświadcza, a ja zatrzymuję się w półkroku na połowie schodów. Odwracam się na pięcie z wymazanym na twarzy zdziwieniem.Nie mam pojęcia czy on sobie zdaję sprawę, że zerwaliśmy. Poprawka, to ja zerwałam. Chłopak z wahaniem przenosi się na stopień niżej, niż ja. Oj nie radzę, bo zaraz możesz z nich zlecieć.
- Nie mamy o czym.
- Kat, ja Cię przepraszam, to było.. -zaczyna, jednak skutecznie go uciszam.
- No niech zgadnę, wpadło jej coś do oka i jako dobry człowiek chciałeś jej pomóc. Tylko jakimś dziwnym, niewytłumaczalnym sposobem spenetrowałeś jej usta swoim językiem? - wybucham co dziwi go jeszcze bardziej. - Daruj sobie Lukas. - informuję i szybko ulatniam się do swojej sypialni.

***

Po porannym "spotkaniu' nie wychodzę z pokoju. Biorę długi prysznic i ubieram szarą koszulkę Twenty One Pilots, którą dostałam od Alex. Szykuję farby, pędzle, a odpowiednie płótno stawiam na sztaludze. Przeglądam całą garderobę z zamiarem znalezienia koszulki, którą zawszę zakładam, aby nie ubrudzić ubrań. Jestem pewna, że uciekła z płaczem, więc eskortuję się do garderoby Wilsona. Jedna koszula mniej, lub więcej nie zrobi mu różnicy. Nie przewidziałam jednego, muszę przejść przez jego sypialnie. Otwieram jedno skrzydło drzwi mieszczących się niemal naprzeciw moich. Moim oczom ukazuje się przepiękne pomieszczenie. Jedna ściana, jak moja jest ze szkła, reszta natomiast ma odcień ciemnej szarości przeplatany z czernią. Po lewej stronie stoi łóżko pościelone granatową pościelą, zaś po prawej są drzwi do łazienki i jak sądzę do garderoby. Szybko biorę pierwszą lepszą koszule i zabieram się do pracy.
Maluję most na którym wczoraj byliśmy. Kiedy jestem w połowie do pokoju wchodzi Oliver. Podchodzi bliżej i opiera się o szklaną ścianę. 
- Zarządzam wakacje. - oświadcza a mi o mało co nie spada pędzel. 
- Słucham? - dopytuje, czy on wie jaką mamy porę roku? 
- Ty ich nie miałaś, bo byłaś w szpitalu, a ja ich nie miałem bo ty byłaś w szpitalu. - odpowiada szczerze rozbawiony. 
- Fascynujące. - mruczę pod nosem cieniując fragmenty kładki kolejowej. - To gdzie? 
- Mam domek na jeziorem, na kilka dni. - oświadcza a ja kiwam na to głową jakby mnie to w ogóle nie ruszyło. Tak naprawdę cieszę się jak cholera, bo to będą moje pierwsze w życiu wakacje. 
Ollie wychodzi z pokoju, jednak nie mija chwila, kiedy się wraca.
- To moja koszula? - pyta wskazując na nią palcem. Odwracam się do niego.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz.

Kiedy kończę obraz i sprzątanie pokoju rozbrzmiewa dźwięk mojej komórki. Podbiegam do niej i nie patrząc na numer, odbieram.
- Słucham?
- Kath! Co tam miśka u Ciebie?! Wszystkiego najlepszego! - w słuchawce rozlega się piskliwy głos Liz. Cudownie.
- Nieźle, po co dzwonisz? - zapewne niezbyt miło brzmię. Jakoś tak jak się przyjaźniłyśmy, tak teraz nie mogę znieść jej głosu i myśli, że ta rozmowa może trwać dłużej niż trzydzieści sekund.
- No jak po co?!- obudza się. - I co wyrwałaś już kogoś?
- Liz. - nie dokończam, ponieważ mi przerywa:
- No bo wiesz, elegancik nie będzie chciał cię wiecznie utrzymywać. Chyba, że zakręcisz się w okół niego. - mam jej serdecznie dosyć.
- Liz, coś prze-rywa. Zadz-wonie do cieb-ie później. - rozłączam się nim zdąża cokolwiek powiedzieć. Tak to ten czas kiedy należy zmienić numer.

***

Pięć dni później od informacji, którą przekazał mi "elegancik", szykuję się do wyjazdu. Ze spakowaną już walizką czekam na niego przy wyjściu. Ubrałam zwykłą czarną bokserkę, ciemne rurki, flanelę w bordowo-czarną kratę i czarne nike. Wilson schodzi ze swoją walizką, ubrany w szarą koszulkę, ciemne spodnie i skórzaną kurtkę.
- Gotowa? - pyta, dość podekscytowany? 
- Już od dwudziestu minut. - odpowiadam i idę w stronę windy. 
Pięć minut później jesteśmy już w drodze, Oliver na miejscu kierowcy i o dziwo, ja na miejscu pasażera obok. Nigdy nie widziałam go za kółkiem i teraz muszę się powstrzymywać, żeby go nie zaczepiać w obawie o życie. 
- Mogę? - pytam chwytając kabel do telefonu od odtwarzacza w samochodzie. Ollie tylko zerka i kiwa głową. Podłączam urządzenie i wybieram piosenkę Twenty one pilots "Ride". Ku mojemu zdziwieniu, razem z Tylerem zaczyna śpiewać także mój kierowca. Okay, może nie nazywajmy to śpiewaniem, może raczej wyciem. Idę w jego ślady i dołączam do niego w refrenie. 
Trzeba to przyznać, Oliver Wilson brzmi jak obdzierana ze skóry kaczka. 
Puszczam całą playliste, w której znajduję się miedzy innymi: "Lane Boy" topów, "The Ballad Of Mona Lisa" Panic! At the disco, czy też kilka piosenek Imagine Dragons i wiele innych. Najzabawniejsze jest kiedy wspólnie śpiewamy "She look so perfect " 5 secend of summer. 
Nawet nie zauważam, kiedy docieramy na miejsce. Mieści się tam nieduży drewniany domek, za to dosłownie na przeciw niego jest jeziorko. Oliver bierze bagaże, a ja chwilę podziwiam widok, słońce już powoli zachodzi i na szczęście jest całkiem ciepło. Przy wodzie jest kilka drzew, a na jednym z nich wiszą dwie grube liny. Podchodzę do brzegu i łapię jedną i cofam się. Biorę rozpęd i odrywam się od ziemi kurczowo trzymając szorstką linę. Huśtam się nad wodą i z powrotem i o mało nie uderzam z impetem o drzewo gdyby nie Oliver, który w porę łapie linę nad moją głową.
- Amatorka. - mówi kiwając głową.
- Ty byś się nawet nie podciągnął. -prowokuje puszczając linę.
Wilson za to z kpiącym uśmieszkiem łapie jedną z dwóch lin.
-Sama chciałaś. - mówi pod nosem, a ja tylko biorę w dłonie linę.
W tym samym czasie odrywamy się od ziemi i kiedy wisimy nad wodą, zbyt obciążona gałąź pęka. Zdążam tylko wziąć głęboki wdech i oboje wpadamy do zimnej wody. Kiedy wypływam na powierzchnię Ollie już płynie w stronę brzegu. W tych chwilach cholernie się cieszę, że nie omijałam lekcji pływania w podstawówce.
W szybkim tempie wchodzimy do domku, jest tu przepięknie. Ściany są w jasnobeżowym kolorze. Na środku salonu stoi beżowa kanapa z dwoma fotelami do zestawu a na nich kolorowe poduszki i koc. Przed kompletem stoi stolik z jasnego drewna a pod nim duży puchaty ciemny dywan. Na przeciw znajduje się kominek. To wnętrze diametralnie różni się od tego jakie można zobaczyć w mieszkaniu w mieście, jest tu przytulnie.
Wilson rzuca na stolik zamoknięty portfel i klucze,a ja biorę swoją walizkę i ulatniam się do podobnie urządzonej łazienki. Ściągam wszystkie mokre ubrania i wrzucam je do kosza z wikliny. Zastępuje je ciepłą bluzą z kapturem "New Orleans Pelicans" i czarnymi leginsami. Plus jest taki, że przewidziałam strój w razie jakby pizgało złem. Kiedy wychodzę z łazienki Oliver jest już przebrany w czarny podkoszulek, ciemnoszarą rozpinaną bluzę i czarne spodnie od dresu. Siadam na kanapie i owijam się kocem.
- Wiesz, że to twoja wina? - pyta złośliwie. - To twojego ciężaru nie wytrzymała. - siada obok mnie z wcześniej zaparzonymi kubkami herbaty.
- Słucham?! Tylko ty się zjawiłeś i od razu się biedna załamała.
- Sądzę, że jej problemy zaczęły się w momencie kiedy ją dotknęłaś. - odgryza się rzucając mnie jedną z poduszek.- Chodź pokaże ci pokój. - oznajmia.
 Idę za nim po drewnianych schodach, zaraz po prawej stronie znajduje się mój pokój. Kiedy do niego wchodzimy widzę uderzające podobieństwo z moim starym pokojem. Oczywiście wszystko jest utrzymane w porządku i jakoś mebli się też różni.
I nie jest spalone.
Po lewej stronie w rogu stoi jednoosobowe łóżko wraz z stolikiem nocnym, obok znajduje się biurko z krzesłem na kółkach. Naprzeciw stoi szafa na ubrania i okno z widokiem na jeziorko.
- Podoba się? - pyta Ollie.
Przytakuję, ukrywając to, jak bardzo to pomieszczenie przywołuje wspomnienia.

Wieczór spędzamy na graniu w gry planszowe i piciu sporej ilości herbaty. Oliver zrobił nawet kolację i nikt nie trawił po niej do szpitala. Trzymając już prawie pusty kubek układam słowo, składający się z ostatnich moich klocków.
- Wygrałam. - informuję z dumą, podając mu kubek. Tak, kto przegra zapieprza robić herbatę.
Czysty hazard.
Będąc sama, przyglądam się ramkom ze zdjęciami. Podchodzę do nich, na jednym z nich jest nastoletni Oliver, Logan, mały Tomas i jedna dziewczynka. Jest miej więcej w wieku Toma, a może nawet młodsza. Pojawia się na jeszcze kilku fotografiach, ale tylko do momentu kiedy może mieć około piętnastu lat.
- Wyglądałem uroczo prawda? - Zaskakuje mnie tym pytaniem.
-Kto to?- nie myśląc zbyt długo pytam wskazując na dziewczynę.
-To moja siostra.- mówi jakby cała radość uszła z tym zdaniem. Odwracam się w jego stronę lekko zdziwiona.
-Nikt z was nic nie mówił, że macie jeszcze siostrę. - mówię nie dużo myśląc.
-Mieliśmy, zginęła w wypadku. - odpowiada szybko i kładzie kubki z gorącym płynem na stolik.- Dalej, gramy.
Nie ciągnąc dalej tematu siadam na swoje miejsce i rozpoczynamy kolejną rundę gier.


***

Kto się spodziewał? Przez dwa lata mnie tu nie było, teraz podejrzewam, że nie ma już Was. Rozdział napisany jakoś w połowie mojej przerwy. Zacznę pisać w momencie,kiedy będę miała dla kogo. No bo hej, kto w tym czasie nie przeszedł na wattpada? Sama bym tam  przeniosła to opowiadanie, ale trafię na hejted szybciej, niż przeniosę trzeci rozdział.
Zapraszam do komentowania i może jakieś rozwiązania? Może ten blog nie jest widmem o którym myślałam przez cały ten czas? 

2 komentarze: