Kiedy jestem już gotowa wychodzę z pokoju i schodzę na dół. Siadam na stołku przy barze. Po kuchni krząta się już Rose. Przygotowuje śniadanie.
- Hej - mówię, leniwie siadając na stołku przy barze.
- Cześć skarbie - odpowiada, odstawiając na bok ciasto na naleśniki. - Już szykuję ci śniadanie. Omlet? Naleśniki?
- A macie tu może coś tak pospolitego, jak płatki z mlekiem?- pytam kąśliwie, mając nadzieję, że zastanę tu odrobinę normalności.
- Mhm - mruczy w odpowiedzi.Wyciąga miskę i stawia ją przede mną. - Trochę wczoraj przesadziłaś - mówi zaniepokojonym tonem. Trochę mnie to martwi.
- Ja tak nie uważam - odpowiadam. - Myślę, że Pan Sztywniak zasługuje na trochę krytyki i przełamania jego autorytetu.
Zabieram się za jedzenie. Rose wlewa kolejną porcję ciasta na rozgrzaną patelnię.
- Pan Sztywniak? - pyta z zaskoczeniem
Kiwam głową, uśmiechając się pod nosem. Słyszę dźwięk kroków dobiegających ze schodów.To Pan Sztywniak zdecydował się zejść na śniadanie. Jest ubrany w szary garnitur. Wygląda schludnie, władczo i... ładnie. Znaczy garnitur, nie on. Bo jest ładny, drogi, idealny... nieważne.
- Dzień dobry - mówi Rose.
- Dzień dobry - odpowiada takim tonem, jakby był nadąsanym pięciolatkiem. Coś nie po myśli Wielce Pana? Nie, wcale się z tego nie cieszę... no może trochę.
Ciocia pędzi w jego kierunku z tacą. Spoglądam na niego przez ramię. Siedzi na miejscu, które wczoraj zajęłam przy kolacji. A! Czyli to krzywe spojrzenie miało znaczyć, że zajęłam jego miejsce.
Kończę jeść i wstaję z miejsca. Mijam Pana Sztywnego, który zjada naleśniki z syropem klonowym. Wracam do pokoju, biorę laptopa i kładę się na łóżku. Zaczynam czatować z Liz. Nie mija wiele czasu i słyszę kroki Pana Eleganckiego. Ustają bardzo blisko. Odwracam się i widzę, że stoi w progu mojego pokoju.
- Następnym razem wolałbym, abyś posiłki jadła przy stole - mówi władczym tonem.
- Jak Pan sobie życzy - odpowiadam, wracając wzrokiem do monitora. - A tak już przy okazji - czy wyrazi Pan zgodę, żebym dzisiaj wyszła na zakupy? - spoglądam na niego. Wpatruje się na mnie swoimi brązowymi oczami.
- Możesz - odpowiada i momentalnie znika z mojego pola widzenia.
Zamykam laptopa i odkładam go na biurko. Wyciągam podarowaną mi kartę bankową, chwytam w biegu telefon i wychodzę z pokoju trzaskając drzwiami. Schodzę po schodach i kieruję się w stronę windy, wciskam przycisk przywołujący i czekam. Słychać że ktoś idzie w moją stronę. Kurwa to on. To się nazywa pech sieroty.
Staje obok mnie i czekamy wspólnie na windę. Kiedy drzwi się otwierają, oboje wchodzimy do środka bez słowa.
- Zack zawiezie cię, gdzie tylko będziesz chciała - mówi gdy winda się zatrzymuje. Myślałam, że wyczerpałam na dzisiaj już limit rozmów. - Kup sobie potrzebne rzeczy do szkoły, według twojego uznania. Podręczniki pewnie już zauważyłaś.
- Kto to Zack? - pytam, mimo to, że spodziewam się jaka będzie jego odpowiedz.
- Kierowca - odpowiada i idzie przed siebie gdy drzwi windy rozsuwają się
***
Po niedzielnym śniadaniu, wolnym od Pana Sztywnego, weszłam na chata, żeby porozmawiać z Liz. Oznajmiła, że ma możliwość przyjechać do Nowego Jorku za dwa tygodnie. Będzie trzeba przechytrzyć Pana Elegancika. Sporo czasu myślę nad planem, dzięki któremu będę mogła wymknąć się z domu. Rozmyślania przerywa mi właśnie on.
- Dzisiaj na obiedzie zjawią się goście - oznajmia. - Chciałbym, abyś zachowywała się, jak przystało na siedemnastolatkę. - oświadcza, jakby mnie to obchodziło. Czas, żeby troszkę się "posprzeciwiać".
- Ja chciałabym wrócić do domu, niestety żadne z nas nie będzie miało tego, na co ma ochotę. - uśmiecham się złośliwie.
- Po prostu się zachowuj - mówi oschle i nie daje mi szansy na odpowiedzenie, ponieważ wychodzi pośpiesznie z mojego pokoju.
Jest jakieś piętnaście minut po drugiej, szukam ciotki, ale nigdzie jej nie ma. Chodzę bez celu po ogromnym salonie i spoglądam na otwarte drzwi do gabinetu. Widać jak Pan Sztywniak rozmawia przez telefon i przechadza się w między czasie po pokoju, w tę i z powrotem. Stoję osłupiała i przyglądam się mu. Zauważa moją obecność, patrzy na mnie przez chwilę,j podchodzi do drzwi i zamyka je z trzaskiem, aż podskakuję. No trochę niekulturalnie Wilson. Irytujący z niego człowiek, aż mam ochotę wparować tam i wygłosić mowę na temat dobrego zachowania.
Pół godziny po bardzo nieprzyjemnym starciu z Wielce Panem słychać, że w salonie robi się zamieszanie. Wychodzę z pokoju na korytarz i podchodzę do balustrady. Widzę na dole witającą się grupkę ludzi. Wpatruję się w nich. Są tam trzej mężczyźni, jeden z nich to Pan Sztywniak, drugi to jakiś zdecydowanie młodszy od niego chłopak z czarnymi włosami, trzeci, zakładam, że jest starszy od naszego modnisia, ale podobnie jak on, jest szatynem. Jest też kobieta w średnim wieku, zdecydowanie uradowana spotkaniem z nimi, pewnie to jego matka.
Nie wiadomo czemu, Sztywny podnosi wzrok i patrzy prosto na mnie. Od razu cofam się od balustrady. Mimo to, słyszę jego głos.
- Katherine dołącz do nas, proszę - woła do mnie Sztywny.
O rany! Trzeba było siedzieć na swoim miejscu. Patrzę w dół. Nie wyglądam jakoś źle. Mam szarą koszulę wpuszczoną w skórzaną, czarną spódnicę przed kolano. Do tego szare, wełniane pończochy i czarne, wiązane trzewiki. Prócz tego zrobiłam mocny, charakterystyczny dla mnie makijaż. Pan Sztywny nie widział mnie dzisiaj i może mu się nie spodobać mój wygląd. Tym lepiej. Uśmiecham się, fale włosów rozkładam na oba ramiona i schodzę na dół.
Wilson patrzy na mnie i wygląda na zaskoczonego. Nie tego się spodziewałam. Jestem zawiedziona. Patrzę na pozostałych dwóch mężczyzn. Jeden z nich dosyć mi się spodobał.
- Mamo, to jest Katherine Davis - przedstawia mnie ze sztuczną uprzejmością. - To siostrzenica Rose.
Kobieta uśmiecha się i podaje mi rękę. Chwytam ją i witam się "jak na siedemnastolatkę przystało". Nie wygląda tak dostojnie, jak Oliver. To samo tyczy się dwóch mężczyzn za nią.
- Witaj Katherine, serdeczne wyrazu współczucia. Jestem Agnes - mówi z równą sztucznością jak syn. Już wiadomo po kim to ma.
- Dzień dobry - odpowiadam szybko i puszczam jej dłoń. Była twarda i szorstka, jakby wyrobiona przez lata ciężkiej pracy. Dziwne.
- To są moi bracia Logan i Tomas - Pan Sztywny pokazuje ręką na mężczyzn.
Młodszy z nich wygląda na jakieś osiemnaście lat.
- Cześć, jestem Tomas - mówi z uśmiechem, i to jakim słodkim uśmiechem. Ma na sobie granatową koszulę i czarne jeansy. Jest wyższy ode mnie i wygląda na sympatycznego.
- Katherine - przedstawiam się. - Cześć - dopowiadam z uśmiechem.
Tomas odchodzi i wdaje się w rozmowę ze Sztywnym. Podchodzi do mnie ostatni z braci, ściskając mnie niedźwiedzim uściskiem. Trochę mnie to zaskoczyło. A gdzie powściągliwość brata? Już wiem, że Sztywny nie odziedziczył tego po nim.
- Cześć maleńka - wita się, tak, jakbyśmy byli przyjaciółmi.
- Yyy cześć - mruczę zaskoczona, odwzajemniając jego uścisk.
- Jestem Logan - oznajmia, puszczając mnie. Spoglądam na niego. Jest umięśniony, ma na sobie szary T-shirt i jasne jeans, do tego trampki. Totalnie nie pasuje do tego miejsca. To jest nas dwóch.
Tak, ta rodzina jest dziwna, bardzo dziwna. Dlaczego Rose musiała wybrać pracę u takiego walniętego człowieka. Gospodarz prosi abyśmy zajęli miejsca, moje miejsce zajmuje Agnes, więc zajmuję inne.
Siadam obok Tomasa. Na przeciw nas siedzą Oliver i Logan. Dziwnie się patrzy na Sztywnego, nie siedzącego u szczytu stołu. Zjawia się Rose z przystawkami, tłumacząc, że to przegrzebki. Próbuję tego specyficznego mięsa. Jest jak galaretka, no ale trzeba się zachować i zjeść. Całą przystawkę zjadłam w ciszy, gdy cała rodzina Wilsonów wdała się w jakąś dyskusję. Gdy ciotka podała nam dania główne - polędwiczki z potrawką z młodych ziemniaków, pomidorków koktajlowych i tymianki - ktoś musiał się do mnie odezwać.
- Katherine, wybrałaś już zajęcia dodatkowe? - pyta Sztywny, spoglądając na mnie beznamiętnie.
- Tak, plastyka i muzyka - odpowiadam szybko.
- Muzyka, a konkretnie? - pyta zainteresowany
- Gitara - odpowiadam, chcąc już zamknąć temat.
- Dobrze, później omówimy kiedy będziesz miała zajęcie - Uśmiecha się złośliwie.
- Dobrze Panie Wilson - mówię. - Jak zwykle będzie tak, jak Pan sobie życzy.
Spogląda na mnie wściekle. Czyżbym się naraziła? Jaka szkoda.
Logan parska śmiechem. Wszyscy się na niego patrzą, o co mu chodzi ?
- Naprawdę każesz jej mówić na Pan? - pyta wyraźnie rozbawiony. - Mów mu po imieniu - zwraca się do mnie.
Spoglądam na niego i marszczę brwi.
- Wątpię żeby Panu Wilsonowi się to spodobało - odpowiadam krótko, wracając do posiłku.
Kiedy kolacja się kończy i po godzinie "pogaduch przy kawce" rodzinka Wilsonów zbiera się do wyjścia. W końcu! Ile można siedzieć? Oliver odprowadza ich do winy i chwilę później pojawia się z powrotem w salonie.
- A więc mam ci mówić po imieniu? - pytam z irytacją w głosie.
- Nie, skąd ten pomysł? - mówi oschle.
- A tak pytam Oliverze - uśmiecham się słodko.
- Idź już do pokoju - mówi, jakby to nie ruszało.
Przecież widać, że go denerwuję i taki jest cel, chcę wrócić do Nowego Orleanu. W pośpiechu wstaję z kanapy i ruszam do pokoju.
- Dzisiaj na obiedzie zjawią się goście - oznajmia. - Chciałbym, abyś zachowywała się, jak przystało na siedemnastolatkę. - oświadcza, jakby mnie to obchodziło. Czas, żeby troszkę się "posprzeciwiać".
- Ja chciałabym wrócić do domu, niestety żadne z nas nie będzie miało tego, na co ma ochotę. - uśmiecham się złośliwie.
- Po prostu się zachowuj - mówi oschle i nie daje mi szansy na odpowiedzenie, ponieważ wychodzi pośpiesznie z mojego pokoju.
***
Jest jakieś piętnaście minut po drugiej, szukam ciotki, ale nigdzie jej nie ma. Chodzę bez celu po ogromnym salonie i spoglądam na otwarte drzwi do gabinetu. Widać jak Pan Sztywniak rozmawia przez telefon i przechadza się w między czasie po pokoju, w tę i z powrotem. Stoję osłupiała i przyglądam się mu. Zauważa moją obecność, patrzy na mnie przez chwilę,j podchodzi do drzwi i zamyka je z trzaskiem, aż podskakuję. No trochę niekulturalnie Wilson. Irytujący z niego człowiek, aż mam ochotę wparować tam i wygłosić mowę na temat dobrego zachowania.
***
Nie wiadomo czemu, Sztywny podnosi wzrok i patrzy prosto na mnie. Od razu cofam się od balustrady. Mimo to, słyszę jego głos.
- Katherine dołącz do nas, proszę - woła do mnie Sztywny.
O rany! Trzeba było siedzieć na swoim miejscu. Patrzę w dół. Nie wyglądam jakoś źle. Mam szarą koszulę wpuszczoną w skórzaną, czarną spódnicę przed kolano. Do tego szare, wełniane pończochy i czarne, wiązane trzewiki. Prócz tego zrobiłam mocny, charakterystyczny dla mnie makijaż. Pan Sztywny nie widział mnie dzisiaj i może mu się nie spodobać mój wygląd. Tym lepiej. Uśmiecham się, fale włosów rozkładam na oba ramiona i schodzę na dół.
Wilson patrzy na mnie i wygląda na zaskoczonego. Nie tego się spodziewałam. Jestem zawiedziona. Patrzę na pozostałych dwóch mężczyzn. Jeden z nich dosyć mi się spodobał.
- Mamo, to jest Katherine Davis - przedstawia mnie ze sztuczną uprzejmością. - To siostrzenica Rose.
Kobieta uśmiecha się i podaje mi rękę. Chwytam ją i witam się "jak na siedemnastolatkę przystało". Nie wygląda tak dostojnie, jak Oliver. To samo tyczy się dwóch mężczyzn za nią.
- Witaj Katherine, serdeczne wyrazu współczucia. Jestem Agnes - mówi z równą sztucznością jak syn. Już wiadomo po kim to ma.
- Dzień dobry - odpowiadam szybko i puszczam jej dłoń. Była twarda i szorstka, jakby wyrobiona przez lata ciężkiej pracy. Dziwne.
- To są moi bracia Logan i Tomas - Pan Sztywny pokazuje ręką na mężczyzn.
Młodszy z nich wygląda na jakieś osiemnaście lat.
- Cześć, jestem Tomas - mówi z uśmiechem, i to jakim słodkim uśmiechem. Ma na sobie granatową koszulę i czarne jeansy. Jest wyższy ode mnie i wygląda na sympatycznego.
- Katherine - przedstawiam się. - Cześć - dopowiadam z uśmiechem.
Tomas odchodzi i wdaje się w rozmowę ze Sztywnym. Podchodzi do mnie ostatni z braci, ściskając mnie niedźwiedzim uściskiem. Trochę mnie to zaskoczyło. A gdzie powściągliwość brata? Już wiem, że Sztywny nie odziedziczył tego po nim.
- Cześć maleńka - wita się, tak, jakbyśmy byli przyjaciółmi.
- Yyy cześć - mruczę zaskoczona, odwzajemniając jego uścisk.
- Jestem Logan - oznajmia, puszczając mnie. Spoglądam na niego. Jest umięśniony, ma na sobie szary T-shirt i jasne jeans, do tego trampki. Totalnie nie pasuje do tego miejsca. To jest nas dwóch.
Tak, ta rodzina jest dziwna, bardzo dziwna. Dlaczego Rose musiała wybrać pracę u takiego walniętego człowieka. Gospodarz prosi abyśmy zajęli miejsca, moje miejsce zajmuje Agnes, więc zajmuję inne.
Siadam obok Tomasa. Na przeciw nas siedzą Oliver i Logan. Dziwnie się patrzy na Sztywnego, nie siedzącego u szczytu stołu. Zjawia się Rose z przystawkami, tłumacząc, że to przegrzebki. Próbuję tego specyficznego mięsa. Jest jak galaretka, no ale trzeba się zachować i zjeść. Całą przystawkę zjadłam w ciszy, gdy cała rodzina Wilsonów wdała się w jakąś dyskusję. Gdy ciotka podała nam dania główne - polędwiczki z potrawką z młodych ziemniaków, pomidorków koktajlowych i tymianki - ktoś musiał się do mnie odezwać.
- Katherine, wybrałaś już zajęcia dodatkowe? - pyta Sztywny, spoglądając na mnie beznamiętnie.
- Tak, plastyka i muzyka - odpowiadam szybko.
- Muzyka, a konkretnie? - pyta zainteresowany
- Gitara - odpowiadam, chcąc już zamknąć temat.
- Dobrze, później omówimy kiedy będziesz miała zajęcie - Uśmiecha się złośliwie.
- Dobrze Panie Wilson - mówię. - Jak zwykle będzie tak, jak Pan sobie życzy.
Spogląda na mnie wściekle. Czyżbym się naraziła? Jaka szkoda.
Logan parska śmiechem. Wszyscy się na niego patrzą, o co mu chodzi ?
- Naprawdę każesz jej mówić na Pan? - pyta wyraźnie rozbawiony. - Mów mu po imieniu - zwraca się do mnie.
Spoglądam na niego i marszczę brwi.
- Wątpię żeby Panu Wilsonowi się to spodobało - odpowiadam krótko, wracając do posiłku.
***
Kiedy kolacja się kończy i po godzinie "pogaduch przy kawce" rodzinka Wilsonów zbiera się do wyjścia. W końcu! Ile można siedzieć? Oliver odprowadza ich do winy i chwilę później pojawia się z powrotem w salonie.
- A więc mam ci mówić po imieniu? - pytam z irytacją w głosie.
- Nie, skąd ten pomysł? - mówi oschle.
- A tak pytam Oliverze - uśmiecham się słodko.
- Idź już do pokoju - mówi, jakby to nie ruszało.
Przecież widać, że go denerwuję i taki jest cel, chcę wrócić do Nowego Orleanu. W pośpiechu wstaję z kanapy i ruszam do pokoju.
***
W poniedziałek, po nudnym dniu w szkole, gdzie wszyscy są dziwnie uprzejmi i mili, wchodzę do pokoju i przeżywam szok. Stoi tam sztaluga, farby, pędzle, spreje, bloki i płótna w różnych wielkościach, a w drugim końcu pokoju stoi gitara. Podchodzę do sztalugi, na której jest jedno płótno, biorę pędzel i farby. Zaczynam malować. Jak mi tego brakowało! Maluję kamienicę, w której mieszkałam w Nowym Orleanie. Gdy jestem w połowie "dzieła" odwracam się, aby wziąć pędzel innej wielkości i widzę, że w drzwiach stoi Pan Sztywny.
- Dzień dobry - mówię uśmiechając się do niego.
- Dzień dobry - odwzajemnia miły uśmiech, podchodzi do mnie i patrzy się na obraz. Co?
- To kamienica w której mieszkałam - mówię, czując, że muszę mu to wyjaśnić. Jestem głupia. - Tak przynajmniej wyglądała zanim spłonęła.
- Masz talent - komplementuje, uśmiechając się do obrazu. Czekaj kolego, stop! Czy to właśnie była pochwała?!
- Naprawdę Pan tak sądzi? - mówię z niedowierzaniem.
- Naukę gry na gitarze będziesz miała w środę po szkole, a sztukę... hmm... raczej masz to już zaliczone.
- Kto będzie prowadził te zajęcia? - pytam cicho.
- Ja - mówi z dumą i kieruję się w stronę drzwi.
Co? Sztywny będzie mnie uczył grać?! Nie ma opcji, mogę jeszcze zmienić zajęcia?!
Kończę obraz, ponieważ trochę mnie to uspokaja. Odrabiam lekcje.
Po kolacji rozmawiam przez chat z Liz, potwierdziła że za dwa tygodnie będzie tu cały weekend. W końcu się trochę pobawię, pójdziemy na imprezę. Co znaczy automatycznie złamiemy kilka zasad Pana Eleganckiego. Patrzę na zegarek, jest już dziesiąta trzydzieści, odkładam laptopa, biorę szybki prysznic i kładę się spać.
Po kolacji rozmawiam przez chat z Liz, potwierdziła że za dwa tygodnie będzie tu cały weekend. W końcu się trochę pobawię, pójdziemy na imprezę. Co znaczy automatycznie złamiemy kilka zasad Pana Eleganckiego. Patrzę na zegarek, jest już dziesiąta trzydzieści, odkładam laptopa, biorę szybki prysznic i kładę się spać.
***
Jest środa, już popołudnie, maluję obraz gdy słychać kroki na korytarzu, odwracam się, a Oliver stoi już w drzwiach sypialni. Ma na sobie granatowy T-shirt i czarne jeansy oraz trampki. Co mu się stało?
- Gotowa na lekcje? - pyta zdecydowanie zadowolony z siebie. Krzyżuję ręce na piersiach.
- Nie. Mogę zmienić jedno z zajęć dodatkowych?
- Owszem możesz, ale jednak uważam, że masz talent do malowania - uśmiecha się złośliwie. - Bierz gitarę i chodź.
On i jego cholerne poczucie humoru. Szybko biorę instrument i idę za nim do salonu. Siadam na kanapie i opieram ją o mebel.
- Może pokaże ci czego konkretnie będziemy się uczyć.
Bierze gitarę, siada obok mnie i zaczyna grać. I to jak grać. Wow, myślałam, że to będzie tylko brzdąkanie, gra jakiś nieznany mi utwór, to miód dla moich uszu.
Gdy kończy oddaje mi instrument.
- To było piękne - tylko te słowa udaje mi się wymówić. Patrzymy sobie prosto w oczy.
- Dziękuje, a teraz ciebie tego nauczymy - obdarza mnie szczerym uśmiechem.
Zaczyna mi tłumaczyć i opowiadać, co i jak. Pokazuje mi pojedyncze chwyty. Mimo, że nie jestem stworzona do grania, widać że jemu to sprawia radość. Kiedy gra, widać w nim prawdziwego dwudziestopięciolatka, a nie czterdziestolatka, będę się tego uczyć bo lubię ten widok.
___________________________________________________________________________
Mam nadzieję, że blog wam się podoba, wyraźcie swoją opinię w kom. Jeśli chodzi o jakieś błędy i niedociągnięcia, to na serio przepraszam, ale to mój pierwszy takiego typu blog. Dziękuję Juli za zrobienie przepięknego szablonu i mojej siostrze, przez którą ten blog w ogóle powstał. Dziękuje wam obu <3
- Nie. Mogę zmienić jedno z zajęć dodatkowych?
- Owszem możesz, ale jednak uważam, że masz talent do malowania - uśmiecha się złośliwie. - Bierz gitarę i chodź.
On i jego cholerne poczucie humoru. Szybko biorę instrument i idę za nim do salonu. Siadam na kanapie i opieram ją o mebel.
- Może pokaże ci czego konkretnie będziemy się uczyć.
Bierze gitarę, siada obok mnie i zaczyna grać. I to jak grać. Wow, myślałam, że to będzie tylko brzdąkanie, gra jakiś nieznany mi utwór, to miód dla moich uszu.
Gdy kończy oddaje mi instrument.
- To było piękne - tylko te słowa udaje mi się wymówić. Patrzymy sobie prosto w oczy.
- Dziękuje, a teraz ciebie tego nauczymy - obdarza mnie szczerym uśmiechem.
Zaczyna mi tłumaczyć i opowiadać, co i jak. Pokazuje mi pojedyncze chwyty. Mimo, że nie jestem stworzona do grania, widać że jemu to sprawia radość. Kiedy gra, widać w nim prawdziwego dwudziestopięciolatka, a nie czterdziestolatka, będę się tego uczyć bo lubię ten widok.
___________________________________________________________________________
Mam nadzieję, że blog wam się podoba, wyraźcie swoją opinię w kom. Jeśli chodzi o jakieś błędy i niedociągnięcia, to na serio przepraszam, ale to mój pierwszy takiego typu blog. Dziękuję Juli za zrobienie przepięknego szablonu i mojej siostrze, przez którą ten blog w ogóle powstał. Dziękuje wam obu <3
Hej!
OdpowiedzUsuńSpodobało mi się tu! <3 Historia się ciekawie zapowiada, z chęcią tu zostanę ;)
Podoba mi się jak piszesz.
I zapraszam do siebie, jeśli chcesz ;)http://wtajemniczenipoczatekkonca.blogspot.com/
Pozdrawiam i weny życzę :*
Juliet
Super rozdział :)
OdpowiedzUsuńSuper rozdział :)
OdpowiedzUsuń