wtorek, 5 lipca 2016

Rozdział Jedenasty

Rano wstaję dość wcześnie. W samym topie i krótkich, czarnych spodenkach schodzę na dół. Niestety mój entuzjazm na ciepłe, nieszpitalne jedzenie szybko mija. Jednak, gdy twoja ciężarna ciocia nie pracuje, nie masz czystych naczyń. Dziwny problem...
Po jakże ekscytującym sprzątaniu, wykładam talerze ze zmywarki. Kiedy już zamierzam je włożyć do górnej szafki, po pokoju rozlega się huk. Naczynia z hałasem, lądują na podłodze, roztrzaskując się na kawałki.
- Kurwa! - krzyczę do siebie i zaczynam zbierać białe kawałki szkła. A co przez to wszystko?! Wilson postanowił sobie zrobić konkurs trzaskania drzwiami...
Wygrał.
Ignorując go, sprzątam kuchnię, kiedy mężczyzna rzuca telefon na kanapę i szybkim krokiem podchodzi. Schyla się, by mi pomóc.
- Zostaw to - warczę w jego kierunku. W sumie po co? On przecież tylko robił sobie pieprzony koncert...
Oliver nie odpuszcza, ale gdy zamierza wziąć odłamek, skutecznie mu to uniemożliwiam, przesuwając się. Słychać tylko jak wzdycha z rezygnacją. Wyciągam rękę po następny odłamek, kiedy raptownie czuję silne ręce okalające moją talię i podnoszące mnie do góry.
- Co do ku...- nie dokańczam, za to ląduję na jednym ze stołków barowych.
- Wyrażaj się - ostrzega chłodnym tonem i zaczyna zbierać cały bałagan z kuchni. Szczerze? Śmiesznie się ogląda młodego właściciela jednych z największych firm, w garniaku, sprzątającego swoją luksusową kuchnię.

***
Popołudniem zostaje sama w domu, nudzi mi się tak bardzo, że perspektywa wypucowania całego piętra jest dla mnie atrakcyjna. Moim wybawieniem staje się dźwięk sms-a.

Czy moja dziewczyna jest teraz bardzo zajęta? ;) :* 

Po przebiegnięciu trzech kółek ze szczęścia po sypialni, spokojnie wracam i zabieram aparat. O mój Boże, "dziewczyna". Jak to cudownie brzmi! Lukas nazwał mnie swoją dziewczyną! Ok Davis, opanuj się, nie może być widać, że ci zależy. 

Dla cb zawsze wolna :*

To głupie. Wymieniamy się jeszcze kilkoma wiadomościami i ustalamy, że Luke przyjdzie tutaj za pół godziny. Chwilę tkwię na pościeli, do czasu kiedy uświadamiam sobie jak wyglądam. Startuję do łazienki, przy okazji potykając się o każde z możliwych mebli. Rozczesuję włosy i robię szybki makijaż, przeskakuję do garderoby. Piżamę zamieniam na leginsy, czarny top i szary, luźny, wełniany sweter. Gdy tylko siadam z wytchnieniem na łóżko, słychać z dołu dźwięk otwierającej się windy. Chwilę później, Luke staje w progu sypialni, jak zawsze odziany w skórzaną kurtkę, szarą koszulkę z 3 guzikami u góry i standardowe ciemne spodnie.
- I jest moja ukochana!
Podchodzi wpijając swoje usta w moje, a ja zmieszana dopiero po sekundzie odwzajemniam pocałunek. Przez następną godzinę leżymy na łóżku, rozmawiając w sumie... o niczym, po czym zaczyna nam się śmiertelnie nudzić. W końcu decydujemy się na jakąś komedię romantyczną, ale banał. Początek filmu jak zawsze nudny, dalsza część też nie lepsza, typowy schemat, a wykonanie denne...
Kiedy już pod koniec rozpoczęła się WIELKA miłość i bohaterowie oddali się upojnym chwilom, ręka Luke'a ląduje na moim udzie. Próbuję zbagatelizować ten fakt i oglądam film dalej, do czasu kiedy przy scenie zapieczętowania ich miłości, poprzez przysięgę małżeńską, ta dłoń przesuwa się ku górze. Dodatkowo jego usta zahaczają o moje ucho i brną aż do obojczyka. Ręka sięga coraz wyżej, w tym momencie nie wytrzymuję i strącam jego dłoń.
- Lukas- upominam go.
Chłopak oddala się ode mnie z miną, jakbym wyrwała się z kosmosu.
- Przecież nie ma Ollie'go - mówi zdziwiony. Tak, bo od tego to zależy... Ponownie próbuje mnie pocałować, trzymając rękę na biodrze.
- Luke, nie. Nie chcę. Jeszcze nie.
Po chwili odpuszcza i zmieszany próbuje zmienić jak najszybciej temat.
- Emm.. moi rodzice organizują kolację rodzinną, chciałabyś iść ze mną? W sobotę.
Czy on to robi tylko, żebyśmy zapomnieli, co się stało chwilę temu?
Przyjmuję propozycję, a chwilę później, do pokoju wchodzi Wilson. Świetnie! Jeszcze jego tu brakowało!

***

Powinnam szykować się na jakąś kolację, w wybitnej restauracji... Zamiast tego, leżę na łóżku, odziana w leginsy i sweter oversize w pięknym odcieniu butelkowej zieleni. Czas dodatkowo umilają mi nowe świeczki z yankee candle "soft blanket" i ich zapach wypełniający cały pokój, łazienkę i zapewne korytarz. Tak jest do momentu kiedy słychać krzyki Olivera dochodzące z dołu. Powolnym krokiem schodzę do salonu, gdzie już na mnie czeka, w jak zwykle idealnie dobranym garniturze w czarnym kolorze. Jakim cudem temu człowiekowi pasuje większość ubrań? 
Widuję go czasem w luźniejszych strojach, ale to tylko jeśli pracuje w domu. Nieważne... 
Mężczyzna mierzy mnie wzrokiem od stóp do czubka głowy z wyraźnym niesmakiem. 
- Miałaś być gotowa do wyjścia, masz 10 minut - informuje i kieruje się w stronę swojego gabinetu. 
- A nie możemy zamówić pizzy? - pytam  robiąc dzióbek, łapiąc się kurczowo balustrady, Wilson przystaje na moment, a później odwraca się w moją stronę. 
- Nie ma mowy - odpowiada stanowczo. Chce powiedzieć coś jeszcze, lecz mu przerywam. 
- Oj czyżby sztywniacy mieli prawny zakaz jedzenia tak prostych, pospolitych dań? Ollie, nie umrzesz od tego. 
Na te słowa tylko lekko mruży oczy, na co się delikatnie uśmiecham.
Godzinę później w całym mieszkaniu można czuć przepiękny zapach mojej ulubionej pizzy pepperoni z podwójnym serem. Kiedy tylko pudełko z zawartością ląduję na stoliku kawowym w salonie, szybko biorę jeden kawałek w dłonie. 
- Może jakiś talerz, sztućce, albo coś? - pyta siadając na kanapie. 
- Czy ty kiedykolwiek żyłeś? - pytam z udawaną odrazą, obaj wybuchamy śmiechem. Wilson chwilę później, sam bierze kawałek w taki sam sposób, jak ja.
- Kiedyś- mamrocze. W tej chwili jedyne, o co mogę go prosić, to żeby nigdy nie robił takiej miny zbitego psa, no i o ketchup do pizzy. Rzucam go poduszką, żeby się rozchmurzył, co mi nie wychodzi, bo łapie ją w locie i uderza nią o moje ramię. Efekt? Moja pizza ląduje na podłodze. O nie! Tak nie będzie!
Wręcz rzucam się na Wilsona z drugą poduszką, niestety głupia biologia stwierdziła: "a co tam, faceci mają być silniejsi od dziewczyn, żeby lepiej łupali drewno" a to suka... Ostatecznie przez przepychanki obaj lądujemy na dywanie, gdzie oczywiście on ma wygodniej - znajduje się na mnie. Kiedy w końcu wstaje, idę do kuchni po napoje. Odkładając je na stolik, zaczyna mi się kręcić w głowie.
- Kath, wszystko okay? - pyta. Kiwam głową. Oliver staje i doprowadza mnie na kanapę, następnie siada obok mnie,
Chwila niezręcznej ciszy, którą na szczęście przerywa Wilson.
- Jak ci się układa z Lukiem?
- A czemu miałoby się układać?- pytam, jakbym nie wiedziała, co ma na myśli.
- Kath, on jest moim przyjacielem. Dama definicja mówi, żebym wiedział kogo ma na oku -śmieje się.
Szkoda, że mi nie jest przez to do śmiechu. W sumie nawet nie wiem, czemu nie chcę, żeby o tym wiedział. Sytuację ratuję dźwięk mojego telefonu. Przeglądam wiadomość jaką dostałam.
- Pan adorator? - pyta wyraźnie rozbawiony, ruszając zabawnie brwiami.
- Rose - informuję odkładając aparat na stolik. - Pyta, czy pójdę z nią na jutrzejsze przymiarki. - Zabieram kawałek jedzenia. - Mam nadzieje, że są jakieś ładne suknie dla ciężarnych.
- Lubisz Jonathana? - zagaduje, nieco poważniejąc. Wzruszam ramionami. Szaleć za nim, to nie szaleję. Ale hej! Przemycał dla mnie słodycze do szpitala, za to trzeba mieć szacunek.
Po zjedzeniu połowy dużej pizzy i krótkiej pogadance, biorę szybki prysznic i kładę do łóżka. Zasypiam rozmawiając z Lukasem przez telefon.

***

W sobotę rano wybieramy się wraz z Rose do jednego z salonów sukni ślubnych. Towarzyszy nam jeszcze jej przyjaciółka - Hope. Z krótkiej rozmowy z nią, dowiedziałam się, że pochodzi z Londynu i jest szczęściarą, iż ma takie imię. Kiedy weszłyśmy do salony przywitała nas młoda kobieta, u boku jakiegoś wystrojonego mężczyzny w średnim wieku. Bardzo podekscytowani (a szczególnie on), że mogą obsługiwać damę "w stanie błogosławionym" i od razu wzięli się za wybieranie sukni. Ja i Hope za to siadamy na białej skórzanej kanapie. Teraz mam dopiero czas przyjrzeć się pomieszczeniu. Zdecydowana większość jest w kolorze białym - ściany, meble, wieszaki z białymi i kremowymi sukniami. Osobiście wątpię, że z pensji jaką dostaje Rose, będąc sprzątaczką, mogłaby nawet kupić tu wieszak, a zawód Jonathana też nie jest wymarzony. Dobitny dowód na to dostaje kiedy spoglądam na jedną z metek sukni, która wisi nieopodal nas. To jakiś czterokrotny budżet jaki miałam, żeby zadbać o dom, zapłacić rachunki oraz nakarmić siebie i rodziców. Nie zdążam ochłonąć po zobaczeniu tylu cyferek, kiedy z przymierzalni w ogromnej balowej sukni ze złotymi wstawkami i tiulem wychodzi ciotka.
- Wygląda to... - zaczęła delikatnie przyjaciółka ciotki, kiedy ja za nią dokończyłam.
- Jakbyś miała zaraz urodzić trojaczki - oznajmiam lustrując ją.
- Nie czuję się w niej najlepiej - dopowiedziała przyszła panna młoda i skierowała się z powrotem do przymierzalni.
Po dwóch następnych sukniach: po mega obcisłej kiecce oznajmia, iż nie ma mowy, żeby taką włożyła, bo urodzi za wcześnie... druga jest bardziej, no nie wiem, jak dla emerytki i we trzy od razy ją dyskwalifikujemy. Ciocia tym razem wyszła w pięknej, puszczonej sukni. Górę ma pokrytą koronką i kilkoma kryształkami, za to spódnica gładka i lekko rozszerzająca się ku dołowi. Wygląda pięknie.
- I jak? - pyta z nadzieją, wygładzając kreacje.
- Idealnie - mówimy jednocześnie z Hope i wybuchamy śmiechem z naszej synchronizacji.

Dwie godziny później wpadam do swojej łazienki i biorę szybki prysznic. Ubieram krótką, bordową, rozkloszowaną sukienkę i czarne szpilki, po czym nakładam lekki makijaż Spoglądam na zegarek. Okay, za około 10 minut powinien przyjechać Luke. Zdążam włożyć telefon i portfel do małej torebki, kiedy w sypialni słychać pukanie, a chłopak stoi już w progu. Podchodzę do niego i wita mnie szybkim całusem.
Po pół godzinnej drodze, jesteśmy już po domem Parkerów, a w zasadzie rezydencją. Chłopak wychodzi z samochodu, a następnie otwiera drzwi po mojej stronie. Po wejściu do budynku witają nas matka, ojciec i niezbyt przyjemna siostra chłopaka - Adeline. Cała kolacja mija naprawdę miło, do czasu kiedy temat zszedł na rodzinę.
- Katherine, a twoi rodzice czym się zajmują? - zapytała matka chłopaka uprzejmie, mimo tego brzmi formalnie. Zatrzymuję rękę trzymającą sztuciec w połowie drogi do ust i kieruję ją z powrotem w stronę talerza.
- Yym, moi rodzice nie żyją - odpowiadam zmieszana. Kobieta wymienia spojrzenia z mężem.
- Bardzo nam przykro - kieruje te słowa ojciec Lukasa. - Mieszkasz sama?
Kurwa.
- Mieszka u Oliverem - mówi szybko Luke.
- Jemu brakuje kasy, że dobierasz się do mojego brata? - odzywa się Adeline, a ja niemal zachłysnęłabym się powietrzem. A to ździra...
- Adeline!- upomina ją matka.
- No co? Wystarczy na nią spojrzeć, żeby domyślić się, że ani Ollie, ani Luke nie są z jej półki. Pewnie bzyka się z nimi na zmianę, nie obrażając ich gustu, ani zwyczajów, ale dzięki temu sobie dorabia. W ogóle moim zdaniem...
- Przepraszam na chwilę - przerywam jej, szybko kieruję się do małej, przytulnej łazienki znajdującej się na parterze. Po drodze powtarzając sobie: "zachowaj się jak dama, zachowaj się jak dama", oby wyszło. Przemywam twarz zimną wodą, modląc się, aby mój makijaż wytrzymał.Chwała twórcom wodoodpornych tuszów do rzęs! Po jakiś trzech minutach słyszę pukanie do drzwi, to Luke.
- Kath, chodź do nas, Ad poszła - po jego słowach wychodzę.
Niestety zrobiło się bardzo sztywno i każdy uważał na to, co powie. Dlatego właśnie, szybko poprosiłam chłopaka, aby odwiózł mnie do domu.
Wchodząc do mieszkania, w salonie zostawiam moje szpilki i szybkim krokiem podchodzę do lodówki. Tak wiem, że jadłam, ale tak jak to robią bogaci ludzie Ich porcja zostawia wiele do życzenia, dlatego biorę kawałek wczorajszej pizzy i kieruję się do swojej sypialni. Gdy jestem w połowie schodów, słyszę, że z sypialni Olivera dochodzą jakieś stłumione przez zamknięte drzwi krzyki. Ignorując to, nadgryzam kawałek pizzy i pokonuję resztę schodów. Raptownie drzwi od pokoju Wilsona otwierają się i ku mojemu zaskoczeniu, wychodzi z niego wysoka blondynka, wyraźnie wściekła jak osa. Zatrzymuję się i odprowadzam kobietę wzrokiem aż do schodów, kiedy kilka chwil później wychodzi z tego samego pomieszczenia Oliver. Nadal przeżuwając mój kawałek, odwracam się do niego Jak się okazuje, jest odziany tylko w czarne jeansy. Obaj wpatrujemy się w siebie, tylko ja chyba z większy spokojem, bo on wygląda jakby zobaczył ducha, wznoszę ręce w geście obronnym i wchodzę do swojej sypialni, zamykając za sobą drzwi.

___________________________________________

Witam wszystkich ludków, którzy jeszcze czekają na rozdziały i przy tym mnie nie nienawidzą. Plany były takie, aby notka pojawiła się zdecydowanie wcześniej (jak zawsze moje plany idą się je***). No więc tak: mamy wakacje ( tak wiem, jestem spostrzegawcza ) a to znaczy, że będę miała częściej czas na pisanie.
Piszcie co sądzicie o rodz. i nie ukrywam, że kiedy jestem w trakcie pisania i mam totalny brak "weny" a wy piszecie komy to na prawdę pomaga, a chęć i pomysły wracają. 
Dziękuję za uwagę, do następnego...

5 komentarzy:

  1. Powinnam cię już zabić jakieś 2 miesiące temu. Ale ok. Rozdział mi się podoba. Następny ma być jak najszybciej

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział wspaniały jak zwykle. Tym razem muszę wziąć sprawy w swoje ręce. Ostatnio dałam ci za dużo swobody, tym razem będę cię męczyć tak długo, aż tego rozdziału nie napiszesz. I nie będziesz miała na to tyle czasu ile teraz :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Prawie codziennie sprawdzałam bloga i w końcu się doczekałam, warto było! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Boski jak zawsze *.* Czekam na next

    OdpowiedzUsuń